Przecieram ręcznikiem czoło i
piję wodę. Zdecydowanie dzisiaj trener dał nam do wiwatu. Przeważnie jest
wymagający, ale teraz było naprawdę trudno. Duża rozgrzewka, a dopiero później
gra. Siatkówka to jedyny sport jaki uprawiam. Może czasem basen, ale rzadko.
Mimo iż Anglia nie specjalizuje się w tej dziedzinie sportu, lubię ją trenować.
Kiedy skończyłam piętnaście lat rozpoczęłam treningi, które trwają do dziś. Raz
w tygodniu – dokładnie czwartek o siedemnastej – mam tylko dla siebie te dwie
godziny, kiedy mam dać z siebie wszystko. I bardzo to lubię. Trzeba dbać o
formę.
Siadam na ławce pochylając się,
aby rozwiązać sznurówki białych addidasów. Zsuwam je z nóg i zmieniam
skarpetki. Dziewczyny z drużyny również się przebierają. Nie mamy z nimi
bliższego kontaktu. To znaczy nie przyjaźnimy się, ani nawet nie kolegujemy. Po
prostu dogadujemy, bo to jest ważne w grupie. Oprócz mnie na treningi chodzi
Caroline, jej siostra Eveline, Marica, Daisy, Maybelly i jeszcze siedem
dziewczyn, których imion niestety nie pamiętam. Dwie pierwsze są chyba bogate.
Zazwyczaj przyjeżdżają pod halę luksusowymi autami lub też ktoś ich odwozi
równie drogim samochodem. Zawsze na koniec gry podajemy sobie dłonie pod
siatką. Zauważyłam, że obie mają je bardzo wypielęgnowane. Kosmetyczki,
fryzjerki, markowe ubrania. Na to trzeba mieć pieniądze. Wbrew pozorom obie są
bardzo miłe. A i oczywiście wesołe!
- To do zobaczenia za tydzień –
mówi wysoka brunetka – Eveline. Jej siostra jest identyczna, chociaż nie są
bliźniaczkami. Ubierają się i czeszą podobnie. Można tak pomyśleć.
- Do zobaczenia – odpowiadam i
macham dziewczynom.
Do końca się przebieram i
przerzucając sportową torbę przez ramie, opuszczam salę. Hala nie jest duża.
Ćwiczy tutaj też drużyna piłkarska i koszykarska. Wychodzę na świeże powietrze.
Widzę jak Eveline i Caroline wsiadają do nowego mercedesa, pewnie klasy S.
Wzdycham i kręcę głową. Chyba zazdroszczę.
~*~
- Mogę wziąć tę sukienkę?! –
Alice piszczy wyjmując z mojej szafy limonkowy materiał. Sukienka jest ma
prosty krój i jest skromna, ale obie ją
lubimy. – Proszę, ty i tak chodzisz tylko w spodniach.
- Bo są wygodne – wzruszam
ramionami opadając na nie pościelone łóżko. – Bierz.
- Dziękuję – uśmiecha się i
wrzuca ubranie do swojej sporej walizki. A podobno jedzie tylko na tydzień…
Patrzę jak kręci się z pokoju do
pokoju co chwila przynosząc następne rzeczy. Przymrużam oczy zastanawiając się
czemu pakuje się akurat w moim pokoju, ale to pytanie retoryczne i wątpię abym
dostała na nie odpowiedź.
- Chyba już – mówi brunetka
dokładając kosmetyczkę. Zamyka powłokę walizki i zasuwa zamek.
- Nareszcie. Myślałam, że do
jutra nie skończysz. Za ile masz wylot? – pytam zerkając na zegarek stojący na
etażerce przy łóżku.
- 2 godziny.
- To dobrze. Masz jeszcze trochę
czasu dla mnie - przekręcam się na brzuch i wtulam w poduszkę.
- Jakieś 30 minut.
- Masz się tam pilnować. Nie
poznawaj żadnych lowelasów i nie przyjedź w ciąży. Dobra to tylko tydzień, ale
dużo może się zdarzyć – ostrzegam ją.
- Cicho mi tam.
- A ja spotkam się z tym twoim
szefem. Widziałaś go tak w ogóle? - pytam siadając.
- Nie, a co ?
- Denerwuję się. Nie wiem jaki
jest. A dobrze wiesz, że moje rozmowy z płcią przeciwną to…porażka.
- To rozmowa służbowa.
- Tak, mam mu dawać twoje
projekty o których nie mam zielonego pojęcia.
- Dasz sobie radę.
Uśmiecham się do brunetki ubranej
w czarną koszulę w kratę, białe rurki i wysokie buty na obcasach z zapięciem na
kostkach. Bardzo ładnie wygląda. Jak zawsze.
Wyciągam do niej ręce, aby się
przytulić. Będzie mi jej brakować przez te siedem dni. Przytula mnie, a po
chwili już jej nie ma. I zostaję sama.
~*~
Sprawdzam w internecie jeszcze
raz jak mam dojechać do biurowca World White. Zapisuję dane na kartce,
jednocześnie ubierając kurtkę przeciwdeszczową. Mam na sobie czarną sukienkę w
białe groszki do kolan i trampki. Pod szyją widnieje jasny kołnierzyk sukienki.
Moim zdaniem prezentuję się nie najgorzej. Niesforne blond włosy splotłam w
warkocza.
- Jestem gotowa – mówię do lustra
i zabieram torebkę, gdzie jest teczka z projektem Alice. Opuszczam mieszkanie
od razu udając się na przystanek autobusowy. Staję pod wiatą pocierają ramiona.
Jest chłodno, a do tego zaczyna padać. Cudownie. Nie lubię takiej pogody.
Autobus zatrzymuje się
punktualnie z rozkładem jazdy. To dobrze, naprawdę nie chcę się spóźnić. Ten
mężczyzna na pewno nie ma czasu na opóźnienia. Poza tym w jakim świetle by mnie
to postawiło. Reprezentuję Alice i nie mogę zaliczyć wpadki.
Przytrzymuję się metalowego
drążka stojąc między tłumem ludzi. Wolę spacerem dojść do pracy. Wtedy nie
trzeba dusić się w komunikacji miejskiej. Jednak czasem jest przydatna.
Wysiadam z pojazdu na
odpowiedniej stacji. Deszcze mnie nie szczędzi. Czuję, że jestem mokra do
suchej nitki. Przebiegam przez ulicę widząc wielki, a raczej ogromny biurowiec
World White Corporatioc. Cały budynek jest szklany, łącznie z drzwiami.
Stukając zębami idę do wejścia.
Wyśmieją mnie, a potem wyrzucą za taki wygląd…
Odgarniam mokre włosy z policzków
i popycham drzwi. Wchodzę do środka. Podłoga jest biała z jakiegoś kamienia,
ale ja tego nie rozróżniam. Naprzeciwko mnie znajduje się ściana z nazwą firmy.
Litery są duże i czarne, a pod nimi recepcja za którą stoi młoda blondynka. Idę
zerkając w prawą stronę. Tam stoją kanapy i stoliki, gdzie kontrahenci prowadzą
luźne rozmowy. Za to po lewej są dwie windy i schody. Naprawdę dobry architekt
musiał projektować mu tą firmę. Myślę, że ja bym dała tutaj coś kolorowego.
Jest ozięble i pusto. Ale to tylko mój gust.
Podchodzę do recepcji uśmiechając
się krzywo. Zapewne mój wygląd nie jest przekonywujący.
- Dzień dobry – mówię przeczesując
palcami włosy. – Jestem Rosemary Travolt. Miałam spotkać się z panem
White’em.
Blondynka ubrana w elegancką
biała koszulę i ciemne spodnie podnosi na mnie wzrok i posyła uśmiech. Uff, nie
jest najgorzej.
- Dzień dobry. Pan White czeka.
Proszę sekundę poczekać – przekrzywia głowę i znów się uśmiecha. Myślę, że już
ma wprawę.
Kiwam głową i stukam palcami o
szklany kontuar, gdy ona sprawdza coś w komputerze. Po chwili obchodzi okrąg i
wskazuje ręką na windy.
- Na drugim piętrze będzie czekać
osobista sekretarka pana White’a. Zaprowadzi panią do gabinetu. Życzę miłego
spotkania – odzywa się przyjaznym tonem i czeka, aż drzwi windy zamkną się za
mną.
- Dziękuję – udaję mi się jeszcze
powiedzieć, zanim znika z pola widzenia.
Wybieram przycisk „2” i wpatruję
się w sufit, czekając. Z głośnika ukrytego w ścianie maszyny, wydobywają się
słowa „Run” Leony Lewis. Dziwne
upodobania do muzyki. Taka melodia pasuje na romantyczną randkę, a nie podróż
windą w wielkiej firmie.
Drzwi otwierają się i wysiadam.
Tutaj wygląd jest podobny jak na dole. Również na ścianie jest ten duży napis,
tyle że nie ma recepcji a biurko czarnowłosej sekretarki. Wstaje zza biurka i
uśmiecha się do mnie.
- Dzień dobry. Pan White czeka –
mówi to samo co jej koleżanka.
- Dzień dobry – odpowiadam i idę
za nią do drzwi gabinetu.
Do środka wchodzę sama. Poprawiam
nerwowo torebkę rozglądając się. Najpierw dostrzegam wygląd przestronnego
pomieszczenia, a potem mężczyznę siedzącego za sporym drewnianym biurkiem.
Właśnie odkłada telefon i podnosi się. Robię niepewny krok w przód.
- Panie White – mówię, po
skinięciu głową. – Jestem Rosemary Travolt – wyciągam w stronę bruneta dłoń.
Jest wysoki i dość przystojny. Wróć. Powala urodą. Ma w sobie powagę i
stanowczość, chociaż jeszcze się nie odezwał. Linię szczęki ma zaciśniętą,
jakby był zły. Uhm…Mam nadzieję, że tylko mi się wydaję. Patrzy na mnie
błękitnymi oczami. Zasycha mi w gardle. Kontakt z mężczyzną. To będzie trudne
spotkanie.
- Dostałem wiadomość od panny
Tomlinson. Myślę, że byłoby łatwiej gdyby to ona tu była, ale rozumiem –
puszcza moją rękę i wskazuje na krzesło przy biurku. – Proszę usiąść – mówi i
sam zajmuje miejsce na swoim fotelu.
Przez chwilę patrzę na niego z
rozwartymi wargami, bo zrobił na mnie duże wrażenie. Kręcę głową, szybko
siadając. Rosemary zachowuj się jak człowiek.
- Mam…mam projekty – jąkam się
wyciągając czarną teczkę, która wypada mi z rąk.
Pochylam się zbierając wszystko z
podłogi. No niezły początek…Przejeżdżam językiem po dolnej wardze i wracam na
miejsce.
Mężczyzna przygląda mi się z
poważną miną. Nie widać na nich żadnych emocji, lecz w oczach kryje się
rozbawienie. Och, bawię go.
- Mogę? – przerywa ciszę
wyciągając rękę w moją stronę.
- Tak, tak. Już. Proszę – podaję
mu niezgrabnie kartki i poprawiam się na krześle, ciągle go obserwując. Jestem
ciekawa czy będzie zadowolony z prac Alice. Musi być.
- Napije się pani czegoś panno
Travolt? – pyta spokojnym tonem, przyglądając się projektom.
- Tak, wody – odpowiadam
zduszonym głosem. Myślałam, że będę piszczeć. A to niespodzianka.
Poprawia mankiet ciemnego
garnitury i naciska klawisz telefonu. Chwilę później odzywa się damski głos.
- Tak, panie White?
- Victoria, przynieś dwie
szklanki wody…- nie kończy patrząc na mnie nie pytająco.
- Niegazowanej – mówię za siebie.
- Niegazowanej – powtarza i
zabiera rękę, wracając do przeglądania kartek.
Z pod marynarki wystaje biały
kołnierzyk wyprasowanej koszuli. Wygląda jakby zszedł z wybiegu. Prezentuje się
idealnie jako prezes tak dużej firmy. Hm…Muszę przyznać, że się myliłam.
Myślałam, że Matthew White jest nieco starszy. On wygląda na góra trzydzieści.
Ale mogę błędnie oceniać. Na pewno go o to nie zapytam. Nie przyszłam
przeprowadzać z nim wywiadu. Wtedy już w ogóle nie wiedziałabym co powiedzieć.
Zacięłabym się przy pierwszym pytaniu, bo siedząc tu mam mętlik w głowie. Nic
takiego nie powiedział, a wywarł ogromne wrażenie i nie wiem dlaczego. To
cholernie frustrujące.
- Są interesujące – przerywa moją
wojnę myśli, swoim ochrypniętym głosem.
- Mi się podobają, bardzo.
- Tak, ale wydaję mi się że to
moja opinia jest najważniejsza, prawda? – unosi brew patrząc na mnie. Oblewam
się rumieńcem i spuszczam wzrok. Lepiej nie będę się odzywać. – Panna Tomlinson
wykonała dobrą robotę, a tylko taką cenię. Myślę, że podejmę współpracę.
Chociaż – przerywa na moment, bo do gabinetu wchodzi sekretarka. Czarnowłosa
podchodzi do biurka i stawia na blacie dwie szklanki z wodą.
- Dziękuję Victiorio – zwraca się
do dziewczyny, a ta posyła mu uśmiech i opuszcza pomieszczenie. Odprowadzam ją
wzrokiem, aż słyszę trzask drzwi. Powracam do wpatrywania się w podłogę.
Słyszę odkaszlnięcie i mężczyzna
kontynuuje swoją wypowiedź.
- Chociaż wolałbym wiedzieć coś
na temat dlaczego zdecydowała się na taki wygląd a nie inny. Sądzę, że pani
panno Travolt nie jest w stanie mi na to pytanie odpowiedzieć – sugeruje. Ma
rację. Nie jestem w stanie.
Kręcę głową i wypijam łyk wody. O
tak, lepiej. Dziwnie się czuję, gdy przenika mnie swoim chłodnym spojrzeniem.
Jakbym była pod ostrzałem. A może on chce, abym się tak czuła?
- Alice bardzo zależało na tym,
aby był pan zadowolony panie White. Przez ostatnie tygodnie skupiała się tylko
na tym projekcie – podejmuję temat cicho. Nie mogę siedzieć tak bezczynnie.
Uzna mnie za niedorozwiniętą. – Gdy przekażę jej tą wiadomość na pewno się
ucieszy. Za nią dziękuję za szansę.
- No tak. Studiuje z nią pani
jeżeli się nie mylę – jego wargi zanurzają się w wodzie. To takie…Pociągające?
Mrugam oczami i cicho dukam.
- Tak.
- Czyli pani tez
projektuje panno Travolt. Zechce mi pani pokazać swoje prace? - pyta. Jest
uprzejmy. Jednak podchodzi do mnie z bardzo dużym dystansem.
- Prace…- wyjmuję z torebki teczkę. Obracam
ją w dłoniach i podaję mężczyźnie.
- Zawsze pani nosi je przy sobie?
Byłem skłonny umówić się na kolejne spotkanie - mówi i otwiera ją wyciągając
moje projekty.
- Ludzi na takim etapie, chcący
się pokazać, zawsze powinni być gotowi - odpowiadam nieśmiało.
Podnosi na mnie zaciekawiony
wzrok. Kącik jego ust unosi się i na idealnej twarzy pojawia się uśmiech. Mały,
ale jednak.
- To cenię. Jeśli chce się coś
osiągnąć, trzeba próbować wszystkiego.
- Nie wiem czy wszystkiego panie
White, ale na pewno nie warto odpuszczać - przenoszę wzrok na swoje dłonie.
Poprawiam się na krześle po raz kolejny. Chyba już nieco wyschłam.
- Ładne – słyszę – Dużo kolorów.
Nie moje klimaty. Wolę minimalizm.
- Och… - kiwam głową - To jak
najbardziej zrozumiałe. Gusta to temat bardzo...obszerny.
- Zdecydowanie – ucina rozmowę.
Zamyka teczkę i podsuwa mi ją. – Proszę przekazać pannie Tomlinson, że moja
ekipa zacznie realizować jej projekt.
Uśmiecham się automatycznie słysząc to. Alice jak najbardziej na to zasługuje. Biorę swoje prace i przyciskam do klatki piersiowej. Zdenerwowanie już odpływa. Rozmowa dobiegła końca, a ja nie popełniłam już żadnego błędu. Podnoszę sie i zakładam na ramię torbę.
- Bardzo dziękuje.
On również się podnosi. Okrążą biurko i odprowadza mnie do samych drzwi.
- Ja również dziękuję.
- Do widzenia panie White.
- Do widzenia panno Travolt.
Naciskam klamkę i otwieram drzwi. Wychodzę na korytarz, zmierzając nim do windy.
- Życzę miłego dnia – mówi formalnym głosem sekretarka.
- Do widzenia – ostatni raz odwracam głowę i metalowe drzwi zasuwają się za mną.
~~~~~~~~~~~*~~~~~~~~~~~~
Wiecie, że bardzo Was kochamy? Najbardziej. Dzięki waszemu wsparciu chcemy pisać i starać się wymyślać ciekawe fabuły. Dziękujemy, że jesteście. Nie wszyscy wiecie, ale autorką opowiadań (prawie wszystkich jakie piszę) jest też Karolina. Dowiedziałam się dziś przykrej rzeczy i wybaczycie, ale nie będę o tym pisać. Chcę tylko powiedzieć, że zawsze będę jej wsparciem :) Mam nadzieję, że wy też.
Cudo:)
OdpowiedzUsuńCzuję się jakbym czytała znów Greya.
Fajnie się zaczyna
Czekam nn
/k. styles
Świetny ^^
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział ;-) Pozdr ;-)
OdpowiedzUsuńCiekawie się zaczyna ;)
OdpowiedzUsuńOH KOCHAM TO !!
OdpowiedzUsuńCudny,czekam na rozkręcenie się wątku uczuciowe Jools Dark
OdpowiedzUsuńCudny,czekam na rozkręcenie się wątku uczuciowego Jools Dark
OdpowiedzUsuńSuper *.*
OdpowiedzUsuńHejka :)
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do Liebster Award,więcej informacji na http://zaynmalikfanfordinarylove.blogspot.com/
gratuluję :)