środa, 27 sierpnia 2014

Rozdział 5

Alice stawia na stół sałatkę z czerwoną fasolką i uśmiecha się zadowolona. Przygotowała juz wszystko. Nawet nie wpuszczała mnie do kuchni po obiedzie. Myślę, że naprawdę się wkręciła.
            Ubieram nowy nabytek i robie wysokiego kucyka. Mam nadzieje, że ten Niall to nie jakiś nadęty bufon. Chciałabym nawiązać z nim dobry kontakt.
            Skoro Alice zależy, to mi również. Drzwi otwierają się, a ja wchodzę do holu. Ah...Christian.
             - Cześć - mruczy. Jest w koszuli i jeansach. Ma wino.
            - Cześć
            - Christian?! - krzyczy jego siostra z salonu.
            Łapie go za ramie i zatrzymuje.
            - Co? - patrzy na mnie.
            - Nie bądź zły.
            - Nie jestem.
            - Na pewno?
            - Tak. Ślicznie wyglądasz - mówi i idzie ze mną do salonu. Przytula Alice.
            Punktualnie w salonie zjawia się blondyn. To przystojny, młody mężczyzna. Na oko wieku Christiana i Matthew. Ma na sobie granatową koszulę i czarne spodnie.
Rzeczywiście jest bardzo przystojny.
            - Witaj Rosemary - całuje moją dłoń, a potem podaje rękę Christianowi.
Siadamy do kolacji. Alice jest jak zaczarowana.
            - Czym się zajmujesz? - Christian musi odegrać rolę starszego brata.
            - Kończę aplikacje na prawie.
            - A jaka aplikacja?
            - Adwokacka.
            - Interesujesz się footballem? - schodzi na jego ulubiony temat.
            - Stary...gram kiedy tylko mogę.
            Christian się uśmiecha, a my już wiemy, że go kupił. Czuję dłoń bruneta na kolanie. Dalej rozmawia. Alice dolewa nam wina.
            Zabiera Nialla na górę do swojego pokoju mówiąc, że to coś ważnego.
            - Już go lubię - uśmiecha się do mnie i całuje w policzek.
            - To dobrze. Jest w porządku.
            - Tak mi się wydaję.
            - Bądź spokojny.
            - Jestem - Odgarnia mi włosy z policzków i podaje kieliszek wina.
            - Dzięki - biorę szkło do reki i przykładam do ust.
            Gdy po godzinie para do nas dołącza, jest w bardzo dobrych humorach. Niall wzbogacił się o kilka malinek .
            - No dobra. Za chwilę przyjedzie mój driver - śmieje się.
            - Fajnie było cię poznać - podaje mu rękę.
            - Mi ciebie też. Was - kiwa głową na Christiana.
            Jeszcze chwilę rozmawiamy stojąc w holu. Rozlega się pukanie do drzwi. Idę otworzyć.
            Śmieje się i staje w otwartych drzwiach. O framugę rękoma opiera się Matthew w zwykłych jeansach i koszulce. Jestem zdziwiona, ale na pewno nie rozczarowana. Mój umysł i ciało momentalnie reagują.
            - Dobry wieczór Rosemary. Wpuścisz mnie?
            - Tak, jasne to jest...proszę.
            Odsuwam się, a on dwoma krokami pokonuje próg. Stoję za nim i widzę, jak jego mięśnie pod koszulką napinają się. Patrzy na Christiana.
            Zagryzam wargę myśląc o co chodzi i powoli go wymijam.
            - Alice do ciebie - z kuchni wyłania się moja przyjaciółka i oczywiście z czarującym uśmiechem podchodzi do mężczyzny.
            - Witaj panno Tomlinson. Milo wreszcie panią poznać, ale nie przyjechałem do pani.
            - Takie słowa to prawdziwy cios - podaje mu rękę.
Ten pochyla się i ją całuje. Widzę jak Christian przewraca oczami. Niall właśnie ubiera marynarkę.
            - Jedziemy? - Matthew prostuje się.
           
- Znacie się - pyta Alice.
            - To mój brat - odpowiada lekceważąco blondyn, gdy zajęty jest całowaniem mojej przyjaciółki.
            Unoszę zdziwiona brwi. Nie wiedziałam, że Niall nazywa się White. W ogóle nie są nie podobni. Ale skąd mogłam wiedzieć. Czwórka rodzeństwa czy jest ktoś jeszcze?
            - To był świetny wieczór. - mówi blondyn.
            Christian obejmuje mnie ramieniem.
            - Cieszę się, że mogłeś przyjść- Alice jeszcze raz go całuje.
            Matthew odwraca się do mnie. A raczej do nas. W oczach jest po prostu lód.
            - Poczekam na dole. Dobranoc - omija nas, a brunet potrąca go ramieniem. W ułamku sekundy znajduje się przyparty mocno do ściany. - Tknij mnie jeszcze raz, kurwa - warczy.
            Niall wpada miedzy nich i rozdziela. Posyła swojej dziewczynie jedno spojrzenie i obaj bracia wychodzą.
            - Co ty robisz?! - Alice wybucha. - To jest mój szef idioto!
            - On też mógł sobie darować..- mówię cicho.
            Christian wywraca oczami i wymija mnie. Wychodzi trzaskając drzwiami. Świetnie.
            - I znowu jest zły.
            - Jest głupi. Po co on ciągle zaczyna - prycha.
Ściągając sukienkę idzie do swojego pokoju.
Obie znikamy u siebie. Przebrana kładę się i zasypiam.

Rozdział 5
            Odstawiam szklankę wody na blat. Poukładałam juz wszystkie książki. O wczorajszych zdarzeniach nie myślę. Skupiam się na tym co mam robić
            Jest wtorek, wiec jest bardzo dużo ludzi. Nie wiadomo czemu, ale zawsze tego dnia jest duży ruch. Co chwila cos nabijam na kasę.
            Automatycznie zwracam się do każdego klienta i posyłam grzecznościowy uśmiech.
            - Co proponujesz? Zafon czy cos innego? - słyszę pomruk za swoimi plecami.
            Odkładam trzymaną książkę i odwracam się.
            White. Matthew White uśmiecha się do mnie. Jest ubrany w garnitur. A ja? Ja tylko stare, wyprane jeansy i za duża koszulka.
            - Dzień dobry Rosemary.
            - Jak to jest że facet jak pan przebywa w księgarni jak ta i rozmawia z dziewczyną jak ja?- pytam nieśmiało.
            - Z dziewczyną, z którą nie powinienem w ogóle zajmować ani minuty jej cennego życia. Jednak to jest silniejsze. Wybacz za moje wczorajsze zachowanie, lecz twój przyjaciel jest bardzo irytujący - jego głos jest spokojny, ale słychać poirytowanie.
            - Nie wiem co się z nim ostatnio dzieje..
            - Nie chcę o nim rozmawiać. Jest zazdrosny - wsuwa dłonie do kieszeni i mi się przygląda.
            - Zazdrosny? O pana?- to absurdalne.
            - O ciebie - rzuca i odwraca się na pięcie. Zaciekawiony przechodzi do regału z książkami historycznymi.
            - Może pomogę?- proponuje cicho.
            - Na to liczę - odpowiada uśmiechając się nie znacznie. - Kiedy możemy się spotkać? W czwartek? chyba masz wolny. Przed treningiem - sugeruje.
            Skąd on to wszystko wie. Za każdym razem coraz bardziej mnie zadziwia. Najwidoczniej ma dostęp do wielu informacji.
            - Czwartek jest w porządku - mówię zawiedziona, że tyle przyjdzie mi czekać.
            Uzależniam się od nieplanowanych spotkań z Matthew. I chyba to mi się podoba. Ale dlaczego mówił, że chce mnie trzymać z dala? Co takiego zrobiłam? Hm...Cholera. jest zbyt tajemniczy, abym mogła uzyskać odpowiedź. Może niedługo, ale jeszcze nie teraz.
- Dobrze. A więc w czwartek o 16. Mam wcześniej parę spotkań - odpowiada zerkając na mnie. - Ładnie pani wygląda panno Travolt.
            O boże to sarkazm. To musiał być sarkazm. Najbezpieczniej będzie pozostać cicho.
Spuszczam wzrok, nie odzywając się. Słyszę kroki za nami. Mężczyzna mruży oczy, patrząc w punkt za mną.
            - Dzień dobry panie White. Jestem właścicielem księgarni. To miło tu pana widzieć - rozpoznaję głos Harryego.
            Uśmiecham się i robie miejsce brunetowi.
            - Witam - uściskają sobie dłonie.
            - Myślę, że będę tutaj częściej wpadać
            - Och. To groźba czy obietnica?
            - Będzie świetnie. Pomogłaś panu?- pyta mnie.
            - Jeszcze nie...- nie kończę.
            - Pomogła. Ma pan bardzo miłą pracownicę panie...- Matthew unosi pytając brew.
            - Styles. Harry Styles.
            - Panie Styles - kończy i posyła mi uśmiech.
            Jest w nim coś drapieżnego. Moje serce zmienia rytm i bije jak szalone.
Czy ja mam jakiekolwiek szanse...
            - Rosemary..- Harry pokazuje na czekającego klienta.
            - A tak, już - wybudzam się z letargu. Podbiegam do kasy, gdy obaj mężczyźni luźno rozmawiają.
            Czuje się bardzo źle gdy White opuszcza księgarnie. Tak jakby zabrał coś...Jakąś część mnie ze sobą.
            To męczące. Emocje przy nim i przy jego braku wykończą mnie.
            Czy to jest zauroczenie? Na pewno wcześniej nie czułam się tak jak teraz. Nigdy nie miałam swojego idola i nie wzdychałam na jego widok Za cholerę nie umiem sobie z tym poradzić.
            Po pracy idę do mieszkania przyjaciela. To nie jest tak daleko. Christian mieszka w jednym z nowych wieżowców. Parę ulic dalej. Pogoda dopisuje, wiec szybko pokonuję drogę.
Pukam stając przed jego drzwiami.
            Powoli się otwierają. Zaspany brunet leniwie wskazuje, abym weszła. Ma tylko spodnie od dresu
Klepie go po wytatuowanej klatce wchodząc do środka.
            - Cześć mała - Ziewa i idzie za mną.
            - Mów o co chodzi
            - A o co ma chodzić? - stoimy w dużym salonie.
            Ma tutaj wyjście na balkon oraz przejście do kuchni. Na brązowej sofie leży koc. Czyli tu spał.
            - Jesteś ostatnio nieswój. Martwię się.
            - Nie masz o co. Napijesz się czegoś? - pyta sam biorąc butelkę ze swoimi witaminami.
            - Chętnie - siadam przesuwając jego koszulkę.
            Chłopak idzie do kuchni, a ja przez chwilę obserwuję jego plecy. No cóż. Sportowiec. Rozglądam się po salonie. Jak to mieszkanie mężczyzny. Lekki bałagan. Przynosi mi kakao. Jak on mnie dobrze zna.
            Uśmiecha się do mnie siadając obok.
            - Powiedz mi - kładę nogi na jego kolana
            - Ty. Chodzi o ciebie - jeździ ręką po moim udzie.
            - To znaczy? Co takiego zrobiłam?
            - Nic nie zrobiłaś.
            - Czyli co - biorę łyk ciepłego napoju
Pochyla się i czuję jego wargi na swoich. Całuje mnie. Bardzo zachłannie.
            Co on robi?! Przecież to mój przyjaciel. Co ja mam zrobić?
Już rozumiem. Zazdrość. Tak.
            Otwieram szeroko oczy, gdy to wszystko do mnie dochodzi. Choć przez siłę jego pocałunków jest to bardzo ciężkie to odwracam głowę w bok.
            - Rosie - mówi do mojego ucha.
Jego ręka przesuwa się na moje biodro. Czuję się osaczona.
            - Ja.. przestań - zabieram nogi i przysuwam je do siebie.
            - Dlaczego? - jest ewidentnie zdziwiony.
            - Jesteśmy przyjaciółmi..
            - Chcesz tego - mruczy. Jego oddech owiewa moją szyję.
            - Odsuń się proszę.- to tylko on. Zaraz wszystko wróci do normy.
            - Mała daj mi szansę - prosi.
            - Chyba juz pójdę.
            - Rosie - czuję silne ramiona, które przemieszczają mnie na jego kolana. To dziwne. Inne. Nietypowe. Zaczynam się denerwować.
            - Puść..- mówie słabo.
            - Dlaczego? - pyta tuż przy moich uchu. Wcale nie czuję podniecenia. Jest mi źle. Christian jest moim przyjacielem, ale jego gesty przekraczają granicę.
            - Puść. Po prostu mnie zostaw.
            - Biznesmen lepszy, tak? - warczy. Trzyma mnie mocniej. W jego oczach widzę wściekłość. Przecież nigdy tak nie reagował. Ale... nigdy też żaden mężczyzna nie kręcił się przy mnie.
            - Nie mam nikogo. Zrozum.. miedzy nami jest przyjaźń. - na prawdę zaczynam odczuwać strach. Próbuje rozplątać jego ramiona z mojej talii.
            - Może być coś więcej - przekonuje mnie. Wyrywam się i wstaje. Christian patrzy na mnie jak wyrwany z transu. Jednak próbuje złapać mnie za rękę.
Robie krok w tył by mu to uniemożliwić.
            - Daj mi spokój.
            - Nie bądź na mnie zła. Przecież nie zrobię ci krzywdy - tym razem jest spokojny
            - Tak się zachowujesz - biorę głęboki oddech.
            - Nie prawda. Chcę cię uszczęśliwić.
            - Doprowadziłeś do tego, że się ciebie boje - zakładam pospiesznie sweterek i torbę na ramie.
            - Skarbie, znasz mnie. Nie zrobię ci krzywdy. Nie musisz się mnie obawiać - podnosi się. Góruje nade mną.
            Tak naprawdę nie wiem co może jeszcze zrobić, aby osiągnąć swój cel. Chcę mu dalej ufać, ale nie jestem w stanie.
            - Nie podchodź do mnie. Chce wyjść i przez najbliższy czas cię nie spotykać
            - Maleńka - słyszę jeszcze, zanim odwracam się i pośpiesznie opuszczam mieszkanie chłopaka.
            Będąc na świeżym powietrzu, oddycham z ulgą. O matko...To było szokujące. Nie myślałam, że może się tak zachować. Ja nie jestem zabawką. Nie będę jego dziewczyną, bo nie pragnę niczego więcej niż przyjaźni. Ale teraz nie wiem czy i to może nas łączyć.
            Emocje chyba opuszczają moje ciało i czuje jak w oczach wzbierają się łzy.
Ocierając je, idę przez Londyn. Mijam przypadkowych ludzi, którzy i tak nie zwrócą na mnie uwagi,
            Wchodzę do domu i od razu idę do siebie. Musze się uspokoić i wyrzucić to z głowy.
Nie chcę ciągle o tym myśleć. Będę się dręczyć i płakać. Sama nie wiem kiedy leżąc na łóżku zasypiam

czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział 4

Następnego dnia od rana jestem w pracy. Jest mały ruch.
            Siedzę przy kasie opierając łokcie o ladę. Przewracam kolejną stronę "Gry anioła". Mój szef juz jest. To znaczy obecnie udał się po kawę dla nas. Pozostaje mi tylko czytać. Na dworze pogoda jest paskudna wiec przynajmniej nie szkoda mi dnia.
            Słyszę dzwoneczek i Podnoszę wzrok. Widzę Harryego, który zmaga się z drzwiami. Jest straszny przeciąg.
            - Rosie, pomóż - prosi.
            Tylko on tak do mnie mówi. Podbiegam zza lady i biorę od niego kawę.
            - Nienawidzę Londynu. Poważnie, no nienawidzę - mamrocze pod nosem.
            - Przesadzasz - całuję jego policzek i wracam na swoje miejsce.
            - Ja? A byłaś kiedyś w Miami? Cieplutko. Mimo, że to Ameryka. Ooo, albo Hiszpania. Dobra. Jak wygram w lotto to się przeprowadzę. - rzuca na blat gazetę. - No nie chwaliłaś się, że będziesz na okładce.
            - Gadaj sobie a ja wi...co?
            - Tu - pokazuje niedbale na zdjęcie z pierwszej strony "Sun" , a potem bierze łyk kawy.
            Patrzę na okładkę. Znajduję się tam ja oraz Matthew trzymający mnie na rękach. " Czy wreszcie miliarder zdobył swoją księżniczkę?".
            - O boże.. On mnie zabije. Ja się zabije.
            Nie mogę uwierzyć, że tak łatwo wyłapali akurat te sytuacje. Dlaczego? I dopisali sobie własną zupełnie nieprawdziwą teorie.
            - Czyli co? Mam gratulacje domu w Hiszpanii?
            - Co? To pomyłka.
            - Tak? - patrzy na zdjęcie. - To ty. I Matthew White.
            - Nieporozumienie.
            - Niezłe porozumienie - uśmiecha się znacząco i szczypie moje biodra.
            Wypija kolejny łyk kawy, a ja myślę. Nie wiem co mam robić. Na pewno będzie zły. Jest teraz obiektem plotek. I to moja wina. A jak odwoła przez to Alice? O Boże. To byłby koniec. Czuła bym się jeszcze bardziej winna. Nie wybaczyłaby mi tego. Czuję się źle, że tak namieszałam. Popsuty przez pogodę humor, jest teraz jeszcze gorszy.
            Idę na magazyn posprzątać. Przynajmniej się czymś zajmę.
            Około czternastej przychodzi Christian. Akurat układam nowe książki na regały.
            - Przyszedłem pogratulować - mruczy.
            - Proszę nie zaczynaj.
            - Myślałem, że mi powiesz.
            - Niby co?- przenoszę na niego wzrok.
            - To że z nim jesteś - prycha.
            Jest zły, to akurat widać.
            - Ledwo go znam.
            - No a wszyscy mówią o was. Tylko o was - mrozi mnie wzrokiem.
            - To po prostu tak wygląda. Nic mnie z nim nie łączy.
            - Rose ... - ktoś wcina mu się w zdanie.
            - Panno Travolt.
            Nieruchomieje na ten głos. Odwracam się i kurczowo trzymam resztę książek by ich nie wypuścić. Matthew przerzuca kluczyki w palcach. Patrzy na mnie wyczekująco. Z wyrazu jego twarzy nic nie da się odczytać. Christian również odwraca się w jego stronę i od razu prycha.
            - Lowelas do ciebie - mówi ironicznie, wręcz z jadem.
            Mężczyzna Mruży oczy, zwracając teraz uwagę na mojego przyjaciela. Wcześniej jakby go nie zauważył. Lub ignorował.
            - Dla ciebie Pan - z jego gardła wydobywa się wręcz warkniecie. - Rosemary, chciałbym z tobą porozmawiać.
            - Wrócę do ciebie zaraz - mowie do przyjaciela i skrępowana wychodzę z drugim mężczyzną. - Przepraszam za niego.
            - Wybacz, że musisz być przeze mnie tematem plotek i pomówień. - Nie zwraca uwagi na moje słowa.
            - To moja wina, czuje się podle.
            Patrzy na mnie jakby nie rozumiejąc.
            - Nie widzę tu żadnej twojej winy panno Travolt - mruczy stojąc blisko mnie.
            - To przez moje złe samopoczucie. Trzeba było pozwolić mi upaść. Zostawić i odjechać - mówię jak nakręcona.
            - Przestań! - podnosi głos i łapie moje ramiona. - Przepraszam. Gdyby nie ja, nie byłabyś w mediach.
            - Najpierw szła bym dwa kilometry zmęczona po treningu a potem być może zemdlała i umarła z wyziębienia bądź wykrwawienia przez upadek. - szepcze bojąc się że każdy wyraz może mnie ośmieszyć.
            - Znalazłbym cię nie chcąc mieć wyrzutów sumienia. Dlatego trzymaj się ode mnie z daleka, abyś nie musiała być na to skazana.
            - Słucham?- patrzę na jego twarz lekko skołowana.
            - Nie chcę cię na to narażać. Nie zasługujesz.
            - Na co przepraszam?
            - Na plotki. Oszczerstwa. Na mnie. - kończy i mnie puszcza. Czuję się dziwnie, gdy nie stykam się z jego ciałem.
            - To mnie nie rusza. Znam prawdę. Zwykła praca i tyle. - kręcę głową jakbym wpajała to sobie samej.
            - Wybacz Rosemary - szepcze. Całuje moją dłoń i znika w tłumie przechodniów.
Kiedy moje ciało przyzwyczaja się do braku jego obecności wracam do Tomlinsona.
            - Szybka ta rozmowa - mówi.
            - Mogłeś sobie darować.
Wywraca oczami, zaciskając zęby. Harry przygląda nam się zza lady. No tak. Odstawiamy teatrzyk.
            - Idę, nie będę cię drażnił - mówi Christian i opuszcza księgarnia.
            Cudownie. Brakowało mi jeszcze kłótni z przyjacielem. Nie wiem co mam myśleć. Matthew mówi, że mam być nie być skazana na niego. Dlaczego? Może nie mam takiego prawa. Może to była aluzja? Nie chce żebym zawracała mu głowę. Ale mam mętlik w głowie. Nie lubię tego uczucia, gdy jestem rozdarta. Wzdycham i zabieram swoje rzeczy z zaplecza. Powinnam wrócić już do domu.
            Wyłączam muzykę, która płynie z głośników. W tym samym momencie czuję dłoń na nadgarstku. Harry patrzy na mnie z troską.
            - Jestem facetem i powiem ci, że jesteśmy bardziej pogmatwani niż kobiety.
            - Będzie miała szczęście.
            - Kto? - pyta nie za bardzo rozumiejąc co mam na myśli.
            - Ta jedyna - całuję jego policzek i wychodzę.
            Mam wrażenie, że urwie mi głowę. Tak strasznie wieje.
            Pociągam nosem starając się zrozumieć zazdrość Christiana i moje dziwne nie wiadomo, dlaczego pojawiające się przywiązanie do Matthew White'a. Może mi się to tylko wydaje.
            Przemarznięta do samych kości wchodzę do domu.
            Mam nadzieję, że Alice niedługo wróci. Chce się wygadać i przestać wracać do pustego mieszkania. Tak to zawsze jest weselej, gdy słyszę jak nawija o całym minionym dniu. W sobotę i niedzielę mam zajęcia. Jestem już na ostatnim roku architektury. Nie wiem co będzie dalej. Nawet nie wiem co będzie jutro.
            Siadam na kanapie z ciepłym napojem, czyli herbatą z cytryną. W dwa dni zdarzyło się tak wiele.
            Nie mam pojęcia jak będzie wyglądać moja przyszłość.
~*~
            Stoję na lotnisku, bujając się na stopach. Za chwilę przyleci Alice. Mam nadzieję, że zdążę na zajęcia, które mam za niecałe czterdzieści minut.
            Nie mogę się doczekać żeby ją zobaczyć.
            Ciekawe jak się tam bawiła. Myślę, że jest zadowolona z wyjazdu. Do tego ten Niall. Na pewno będzie o nim dużo opowiadać.
            Rozglądam się po raz kolejny i widzę brunetkę z walizką. Idzie uśmiechnięta w moją stronę. Podcięła włosy. Nie robiła tego od liceum!
            - Alice!
            Podbiega do mnie puszczając bagaż. Przytula się mocno.
            - Część, też tęskniłam. Bardzo - mówi.
            - Nareszcie mam cię z powrotem.
            - Tam było świetnie. Ale dobrze być już tu - uśmiecha się.
            Jest bardzo opalona. Musiało być gorąco.
             - Dzięki, że czekałaś. Nie pójdę dziś na zajęcia, ale ty leć.
            - Chodź- pomagam jej z rzeczami i wracamy do domu.
            - A, zapomniałabym - mówi opierając się o framugę drzwi wejściowych.
            Właśnie wychodzę.
            - Niall przyjdzie jutro na kolację. Możemy zaprosić Christiana, abyś nie czuła się samotna. To papa! - krzyczy i zamyka drzwi.
            - Poznam blondyna - mruczę i zmierzam na uczelnie.
            Droga nie jest długa. Jestem tam za dwie przed zajęciami. Biegnę korytarzem do aul, gdy potrącam mężczyznę na schodach. Moje zeszyty i projekty rozsypują się na stopniach, a ja jęczę zrezygnowana. Teraz spóźnię się na pewno. Kucam, a osoba na którą wpadłam robi to samo. Dostrzegam mankiet garnituru i srebrne spinki koszuli. Mam podnieść głowę?
            Zagryzam wargę i starając się nie zostać przyłapaną unoszę wzrok. Niebieskie oczy, teraz nieco podchodzące pod szare, wpatrują się we mnie przez chwilę.
            - Witaj - mówi Matthew i zbiera moje rzeczy.
            - Spotkania ze mną to dla pana zawsze kłopot.
            - Dla mnie? Nie. To ty się zaraz spóźnisz, Rosemary - wyciąga rękę z teczkami.
            - Dziękuję. - obieram ją dalej się jednak nie ruszając.
            Posyła mi uśmiech i sięga po moją dłoń. Pomaga mi wstać, ale robię to powoli. Chce na niego jak najdłużej patrzeć. Co?! Co ja... Jezu ale taka jest prawda.
            - Rosemary, spóźnisz się na zajęcia - dostrzegam tylko ruch jego warg. Po chwili dochodzi do mnie co mówi.
            - Jakie za...zajęcia. O boże. Dziękuję, przepraszam.. matko- mijam go i dosłownie wpadam do auli.
            Zajmuję swoje miejsce gdzieś z tyłu. Jak to możliwe, abym nie umiała się nawet wysłowić? Zapominam o wszystkim w jego obecności. To nie wydaje się być zdrowe.
Och...Skup się Rose. Musisz wrócić do rzeczywistości. Rysuj – podpowiada mi jakiś glos we mnie. Sięgam po ołówek.
            Otwieram szeroko oczy, gdy po pewnym czasie na mojej kartce dostrzegam te rysy. Jego rysy. Wpatruję się w szkic. Dlaczego kilka przypadkowych spotkań i on nie daje mi spokoju w mojej głowie. A może...Może ja nie chcę, że mi go dał? Wszystko jest takie skomplikowane.
            Wychodzę dalej zamyślona. Dobrze, że dzisiaj mam tylko te dwie godziny. Ile osób na uczelni ma taki sam czarny mercedes, który właśnie stoi na krawężniku? Chyba nikogo stąd nie byłoby na niego stać.
            - Mogę cię odwieźć. - słyszę.
To przeczy temu czego chciał dwa dni temu.
            - Nie trzeba.
            - Nie po to czekam.
            - Niepotrzebnie
            - Jesteś najbardziej roztargnioną osoba w całej Anglii. Boję się, że znów ci się coś stanie lub zemdlejesz a ja będę mieć wyrzuty sumienia, panno Travolt - mówi niskim tonem. Stanowczym. Otwiera drzwi od samochodu.
            - Dlaczego miałby je pan mieć?
Prycha. Jest dziwnie podenerwowany. Uhm, mam nadzieję, że nie z mojego powodu.
            - Chciałbym wiedzieć. Nie martw się. Tylko cię odwiozę skoro już tu jestem, Rosemary - może tez powinnam mówić mu na ty?
            - Dziękuję.
            Kiwa głową, a gdy wsiadam zamyka za mną drzwi. Obchodzi z nieukrywaną gracją auto. On to robi tak niekontrolowanie? Zajmuje swoje miejsce i rusza spod budynku uczelni.
            Znowu ten zapach perfum zamknięty w tak małym pomieszczeniu. Nie wiem, gdzie mam wbijać swój wzrok. W szybę, w niego czy w buty. Zauważam swoją rozwiązaną sznurówkę. Muszę o niej pamiętać przy wysiadaniu z auta. Nie chcę zaliczyć gleby.
- Więc kiedy wraca pani Alice? - pyta przerywając ciszę. Przekręca gałkę radia i po chwili słychać " Read all about it" Emeli Sende.
            - Wróciła.
            - Świetnie - mówi zadowolony. - Przedstawiciele mojej firmy się z nią spotkają. Pracę już ruszyły.
            - Cieszę się.
            - Ale nie będę z tobą o tym rozmawiać, Rosemary. Musisz zacząć na siebie uważać.
            - Uważam - bronie się.
            - Nie. Nie uważasz - zaprzecza od razu.
            - Tak.
            Zaciska usta w cienką linię. Widzę też jak mocniej łapie kierownicę. Zatrzymuje się na skrzyżowaniu dwie ulice przed moim blokiem.
            Nie odzywam nie za bardzo wiedząc co mogłabym powiedzieć. Pewnie znów popełniłabym jakiś błąd. Pojawia się zielone światło i mężczyzna rusza.
            - Po prostu uważaj - mówi.
            - Jasne.
            - Do zobaczenia - wzdycha parkując. Znów otwiera mi drzwi. Wygląda jakby bił się z myślami.
            - Miłego dnia.- wyduszam z siebie.
            - Miłego dnia panno Travolt.
Czekam aż odsunie się by mogło mi wrócić myślenie.
jakby czytając mi w myślach robi krok w bok. Chwilę później łapie moją dłoń. Jestem zaskoczona tym ruchem.
            Patrzę na niego czując ciepło w miejscu gdzie moja skóra dotyka jego. Podnosi ją powoli do swoich warg. Na wierzchu mojej dłoni składa pocałunek. Uważnie obserwuje jego wargi i nieświadomie oblizuje swoje. Posyła mi uśmiech godny Oskara i znika we wnętrzu auta.
            Przytomnieje i ruszam do domu. Jeśli za każdym razem będę tak na niego reagować, to zejdę na zawał. Musze się uodpornić.
            Wchodzę do mieszkania i słyszę muzykę. Och, no tak. Alice wróciła. Dziewczyna jest w kuchni ubrana w luźne dresy i gotuje obiad. W tym akurat jest lepsza ode mnie.
            Witam się z nią i razem jemy.
            - Jak zajęcia? - pyta siadając przed laptopem.
            - Całkiem w porządku.
            Patrzy na mnie ciekawa. Uśmiecha się niewinnie.
            - To teraz opowiadaj czemu byłaś w mediach z Matthew Whitem.
            Przewracam oczami lekko zawstydzona i wszystko jej mówię. To jedyna osoba, która nie dopisze sobie sama historii, tylko poczeka aż dowie się prawdy. Jedna z jej dobrych cech.
            - Historia życia - chichocze. - Dostałam mail od World White. No, ale niestety nie jest on od mojego cudownego szefa - wzdycha rozczarowana.
            - Alice proszę...masz pana prawnika
            - A co? Jesteś zazdrosna?
            - Nie. Próbuje tylko uwolnić choć na chwile od niego myśli.
            - Aż tak cię męczy? - pyta wstając. Zmierza do kuchni. - Chcesz kawy?
            - Nie. Musze iść pogadać z twoim bratem. Chyba się pokłóciliśmy...
            - O ten artykuł? - wychyla się zza drzwi. - Porozmawiacie jutro. Przecież przyjdzie na kolację. Dzisiaj ma trening.
            - Cholera.- mruczę.
            - Mówiłam ci - słyszę jak nalewa wody do czajnika.
            - Pójdę do sklepu. Może znajdę jakąś sukienkę
            - Iść z tobą?
            - Jeśli masz czas..
            - Dla ciebie tak. Nie zdążyłam się obkupić. Przepraszam. Ale mam pocztówki i zdjęcia - uśmiecha się pijąc kawę.
            Godzinę później wchodzimy do jednej z większych galerii Londynu. Tu jest naprawdę wiele sklepów i okazji.
            Chodzimy szukając sukienki. Wchodzimy do jednego ze sklepów. W tym Alice wybiera sobie bieliznę. Gdy płaci jest w szoku. Ponieważ robi to z telefonu widzi ile ma pieniędzy.
            - O Kurwa....
            - Skąd...
            - Ty to widzisz?! - piszczy patrząc w telefon. Ewidentnie widnieje 10 000 funtów. Nie przejmuje się ekspedientka.
            - White - szepcze do niej.
            - Ale za co...Myślisz, że już mi wypłacił pieniądze? - odrywa swój wzrok od komórki i zwraca go ku mnie.
            - Możliwe.
            - Dużo...- wypuszcza powietrze z ust i zabiera torebkę z lady. Opuszczamy sklep.             Dziewczyna dalej jest w szoku i chyba jej się nie dziwię. W końcu to naprawdę spora suma. Chociaż nie dla Whitea. Nagle łapie mnie za rękę i prowadzi do jednego z markowych sklepów
            - Alice przemyśl to. Kasy nie cofniesz jak wydasz mała.
            - Nie przesadzajmy. Nie wydam Wszystkiego - uśmiecha się szeroko.
            Dobry humor jej nie opuszcza.
            - Kupię ci sukienkę. Jaką tylko chcesz. Wybieraj - pokazuje na regały z wieszakami.
            - Ooo nie. Nie ma mowy.
            - Cicho - karci mnie i biegnie do sukienek.
            Szuka mojego rozmiaru. Po dziesięciu minutach wyciąga w moją stronę rękę z niebieskim materiałem. Prawie jak moje oczy. Siłą wpycha mnie do przymierzalni.
Mierze ją i przeglądam się w lustrze.
Jest z dekoltem, odcięta nisko na biodrach z delikatnymi pomarszczeniami Jest śliczna...i piekielnie droga.
            - Za mała..- mówię do przyjaciółki ściągając ubiór.
            - To przyniosę ci o rozmiar większą. Nie ma problemu - patrzy uważnie, gdy wychodzę.
            - Źle się układa.
            - To wybierzemy inną. Jestem pewna, że jakaś będzie dobra.
            - Możemy próbować..
            - Więc wybieraj. I nie przejmuj się cenami cholera - dodaje sfrustrowana.
Chodzę miedzy wieszakami. Nie znajduje nic konkretnego. No więc Alice wyciąga mnie do kolejnego sklepu. Również drogiego.
            - Kupie coś później.
            - Nie ma czasu Później. Ja ci kupię - mówi i wybiera sukienkę pod mój gust.             Sprawdza rozmiar, a później udaje się do kasy. Pracownice sklepu są ubrane w szare spódniczki i białe koszulki. Mają też apaszki.
            - Alice..
            - Nie marudź. To sprawia mi przyjemność.
            - Odwdzięczę się…
            - Dobrym humorem na jutrzejszej kolacji - posyła mi uśmiech i płaci.             Cholera...Uparci są oboje z bratem. Bez wyjątku. Jeśli czegoś chcą to to osiągają. Myślę, że łatwiej im jest zdobyć swój wymarzony cel. Jak widać to się sprawdza. Christian jest u szczytu kariery, a Alice praktycznie też.
            Wracamy w bardzo dobrych humorach. Czuje się dziwnie przez to że tak długo nie widziałam Jego. STOP! Jakie długo? Przecież widziałam go.. źle ze mną.
            Niemożliwe, abym się do kogoś tak przywiązała. A jednak. I to do mężczyzny. Takiego mężczyzny. Przystojnego, nieprzyzwoicie bogatego. NIEOSIĄGALNEGO. Idę do pokoju i próbuje zająć się nauką.
            O tak. Najlepiej skupić się na czymś pożytecznym. Również chcę coś osiągnąć.
Siadam na łóżku i zajmuje się nowym, wymyślonym przez siebie projektem. Tym razem to sypialnia i jej wnętrze. Kolorowa. Tak, będzie kolorowa i przestronna.
            Plum, plum. Słyszę dźwięk maila na skrzynce pocztowej w telefonie. Sięgam po mojego Samsung’a i otwieram pocztę. Hm...ciekawa . wiadomość. Nadawcą jest sam Matthew White.
            O nie...znów o nim myślę.


Nadawca: Matthew White.
Adresat: Rosemary Clare Travolt.   


Skąd on wiedział jak mam na drugie? Cholera, a czego on nie wie...Zna nawet mój email i miejsce pracy. Powracam do czytania wiadomości.

Temat: Projekty.

Chciałbym wykorzystać twoje projekty Rosemary. Jeśli zgadzasz się na to, odpisz. Matthew White, prezes World White Corporation

Nadawca: Rosemary Clare Travolt
Adresat: Matthew White
Temat: Współpraca

Miło mi.
Takie słowa od samego pana White'a. Współpracuje pan z Alice (panną Tomlinson). Myślę, że należy kierować się jej wizjami.

Nadawca: Matthew White
Adresat: Rosemary Clare Travolt
Temat: Współpraca

Panna Tomlinson wykonuje dla mnie projekt biura. Twoje projekty się do tego nie nadają Rosemary. Pragnę ich w domu.
Matthew White

Nadawca: Rosemary Clare Travolt
Adresat: Matthew White
Temat: Współpraca

Jak na pana spodziewałabym się wyższych standardów. Chętnie zobaczyłabym moje projekty u pana w domu.


Dopiero po chwili zdaje sobie sprawę jak to zabrzmiało. O boże. Co ja zrobiłam?
Zagryzam wargę, Przeczesując nerwowo włosy. Oczami wyobraźni widzę jego spojrzenie, które powoduje u mnie dreszcze. Strachu? Podniecenia? Zerkam na telefon widząc odpowiedź.

Nadawca: Matthew White
Adresat: Rosemary Clare Travolt
Temat: Projekty.

Więc nie widzę problemu. Umówimy się na spotkanie. Zobaczysz mój dom, a później sama zdecydujesz czy zechcesz w nim coś zaprojektować panno Travolt.

            - Jaka ty jesteś głupia - mowię do siebie.
            Kręcę głową. Teraz będzie jeszcze więcej z nim kontaktu i coraz większy mętlik. Odkładam telefon i idę pod prysznic.
            Woda spływa po moim ciele. Zaczynam lubić komplikacje. Sama je tworzę. Ale...miałam mu odmówić?
            To mężczyzna któremu się nie odmawia, któremu ja nie chce odmawiać. Ja...Cholera. 

niedziela, 17 sierpnia 2014

Rozdział 3

- Tak! - słyszę pisk przyjaciółki. Leżę na czerwonej kołdrze i wpatruję się w ekran laptopa. Mam na siebie tylko dres, ponieważ przed chwilą brałam prysznic.
- Stawiasz mi cały wieczór po swoim powrocie.
- Dla ciebie wszystko. Bardzo ci dziękuję. Nie sądziłam, że mi się uda a tu taka niespodzianka. I co? Jaki on jest? - brunetka z uśmiechem siada na krześle.
- Jest..- zastanawiam się jak go określić. - ..bardzo elegancki, kulturalny i absurdalnie przystojny.
Tak. To jest prawda. Matthew White jest nieziemsko przystojny oraz zupełnie nie osiągalny. Przynajmniej nie dla mnie.
- Chciałabym go zobaczyć. Zdjęcia w internecie to nie to samo. Poza tym nie ma ich tak wiele.
- Wydaje się być osobą lubiącą prywatność - bycie tajemniczym.
- Z pewnością. Poza tym to najbogatszy facet w Anglii. Zaraz po monarchii.
- Mów teraz jak u ciebie. - ściągam szelki od stanika zerkając na przyjaciółkę oczekując odpowiedzi.
Ta uśmiecha się niewinnie. Och musiało się dziać.
- Poznałam pana prawnika. Nie powiedział mi tylko jak ma na nazwisko. Jest szalenie przystojny. A nawet słodki.
- Pan prawnik?- powstrzymuje śmiech.
- Cicho! Jestem tu trzy dni i po prostu szaleje.
- Chce więcej o panu prawniku.
Rumieni się. Ona zawstydzona? Niespotykane. Zawsze jest bezpośrednia.
- Jest blondynem o niebieskich oczach z irlandzkim akcentem.
- Blondyn- zawsze miała do nich słabość. - A rozmawiałaś z braciszkiem?
- Rozmawiałam. Właśnie, wpadnie do ciebie.
- Kiedy?- marszczę brwi. Jak zwykle o niczym nie wiem.
- Jutro. Christian wspominał o kinie. Nie chciałam, żebyś się nudziła - tłumaczy.
- Jaka ty jesteś dobra.
- No przecież go lubisz - śmieje się niewinnie.
- Jego? To najlepszy facet na Ziemi – mówię zgodnie z prawdą.
- No widzisz – uśmiecha się. Jest szczęśliwa. To da się wyczuć na tak dużą odległość jaka nas dzieli. A dzieli nas dużo kilometrów. Och, jak się cieszę.
- Dobra, mała. Muszę kończyć – poprawiam się na łóżku cmokając ustami.
- Ja też. Idę z Niallem zwiedzać Mediolan – śmieje się. Jeszcze mi macha, a po chwili połączenie zostaje przerwane.
Wstaję z łóżka i idę do łazienki. Prawnik z Mediolanu. No ciekawie. Ona i romanse to norma. Co tydzień miewa inną miłość swojego życia. No ale to jest Alice. Ją serce nie boli. Myje żeby i naciągam na siebie piżamę.
~*~
Christian siedzi przy stoliku w kuchni i pije kawę, gdy ja próbuję się ogarnąć. Brunet śmieje się co chwila ze mnie, ponieważ biegam z pokoju do pokoju. To najlepszy przyjaciel na świecie. Uwielbiam go i ufam mu. Biorę do ust kanapkę i przytrzymuje ręką stanik z przodu.
- Zapnij.
- Z przyjemnością. – mówi niebieskooki nadal rozbawiony. Spełnia moją prośbę.
Christian jest bardzo podobny do swojej siostry z charakteru. Bo wyglądem bardzo się różnią.
- Dziękuje – Znów uciekam do sypialni gdzie kończę się ubierać.
Mam na sobie sukienkę w kwiatki, a włosy rozpuszczone. Wcześniej pomalowałam się delikatnie.
- Gotowa.
Chłopak podnosi się i bierze mnie za rękę. To normalne. Zawsze mnie tak traktuje. Nie jest to dla mnie nic specjalnego. To takie nasze.
Idziemy spacerem. Jest ładna pogoda.
- Jak spotkanie z szefem mojej siostry?
- Dobrze. Udało się.
- Zawsze w was wierzyłem – uśmiecha się.
- To jej zasługa.
- Zależało jej, ale tez się przyczyniłaś. W sumie to nie lubię tego gościa – mamrocze pod nosem.
Poprawia na swoim nosie czarne Ray bany. Ubrany jest w granatowe ciemne spodnie i biały tshirt.
- Dlaczego?
Wzrusza ramionami patrząc przed siebie. Czasem p prostu go nie rozumiem. Mamy wspólne zainteresowania prócz sportu, ale nasze poglądy zdarzają się różnić. Christian jest piłkarzem dobrego klubu pierwszoligowego w Anglii.
- Uważam, że to arogant. Ma wszystko. – Podejmuje temat.
- Nie znam go, więc nie chcę oceniać.
- Ja tez go nie znam. Ale to taki Pan i Władca. Dobrze, nie ważne – Wsuwa w dłonie w kieszenie.
- Chodźmy do tego kina, później mam trening.
- Dobra. – zatrzymuje się.
Chwilę później nie czuję gruntu pod nogami i zostaję przerzucona przez jego ramię.
- Mój tyłek… - próbuję obciągnąć sukienkę.
- W bardzo ładnych białych majtkach. – chichocze przytrzymując mnie. Och ten Tomilson.
Wywracam oczami. Poznaliśmy się oczywiście przez Alice. Kiedyś na imprezie zorganizowanej w jej rodzinnym domu, spotkaliśmy się. Jest starszy o sześć lat, ale to nie ważne.
W kinie lądujemy na jakiejś nowej komedii. Często razem wychodzimy. Wraz z Alice. Albo jakieś koncerty, albo spacery, mecze oraz pokazy. Rzadko na imprezy, bo ich nie lubię. Wolę siedzieć w domu, chociażby przy książce czy pracy. Poza tym to SA moi jedyni przyjaciele.
- Spóźnię się przez ciebie. – biegnę przepychając się przez tłoczne ulice.
- Szybciej, szybciej! Tylko się nie przewróć! – słyszę daleko za sobą.
- Zabiję cię!
- Pa Rose! – jeszcze się śmieje.
Przyśpieszam poprawiając torbę na ramieniu. Wpadam do pustej już szatni. Dziewczyny na pewno już się rozgrzewają. W pośpiechu rozpinam sukienkę i zsuwam ja ze swojego ciała. Wyciągam koszulkę oraz spodenki. Dosłownie naciągam na siebie obcisły strój i opuszczam pomieszczenie.
- Spóźnienie Travolt. Cztery kółka – trener podnosi na mnie wzrok.
To wysoki mężczyzna w średnim wiek. Kiedyś grał w kadrze Ameryki, bo stamtąd pochodzi.
Kiwam głową i zaczynam. Następnie dołączam do reszty.
Dzisiaj czwartek, wiec nie pracuję. Mam wolne, bo wtedy w księgarni jest moja zmienniczka. Mogłam pozwolić sobie na wyjście do kina, ale niestety się spóźniłam.
Jestem w parze z Caroline. Trenuję przyjmowanie. W szatni okazuje się, że jej siostra zrobiła sobie kolejny tatuaż. Krople deszcze jak wyjaśniła świetnie zdobią jej ciało. Eveline jest bardziej odważna. Tak uważam. Taka… buntowniczka. Caro bardzo delikatna i elegancka.
- Bardzo ładne – mówię.
- Dziękuję – odpowiada mi Eve.
- Nie boisz się, że będziesz kiedyś żałować? – Pytam gdy wychodzimy.
Brunetka o wiele wyższa ode mnie w koturnach kręci głową.
- Nie sądzę. Przypominają mi o wspomnieniach. Są ważne. Rozumiesz? - posyła mi uśmiech, a później szuka czegoś w torebce.
            - Staram się.
            - Ale wiem, że nie każdemu się nie podobają. Spokojnie. Caro, patrz Matt przyjechał - wsuwa do ust gumę do życia i wyciąga w moją stronę paczkę. - Chcesz?
            - Nie, dzięki - dostrzegam znajomego mężczyznę opierającego się o maskę auta niedaleko nas.
            Garnitur jest tym razem bardziej granatowy, ale jak zdjęty z wystawy. On się nigdy nie gniecie? Caroline podbiega do bruneta i daje mu całusa w policzek. Eveline wciąż idzie obok mnie.
- Może cię podwieziemy? Ten jego mercedes jest spory.
 - Znasz go? To znaczy skąd?- pytam cicho.
- Jego? - śmieje się. - To nasz brat. Niestety.
- Wrócisz na pieszo za chwile - słyszymy.
- Nie miałam pojęcia - jestem w szoku.
- Dobry wieczór panno Travolt - otwiera drzwi siostrą.
- Dobry wieczór. - odpowiadam. Staram się nie wyglądać jak idiotka.
Chociaż to jest trochę trudne. Luksusowy mercedes, aż błyszczy. Jest nowiutki. Chyba tak. Mężczyzna spogląda na mnie.
- Odwieźć cię Rosemary? - po raz pierwszy tak powiedział.
- Nie chce sprawiać kłopotu. - przy nim nie da się nie być skrępowanym.
- To żaden kłopot. Jedziemy w tę samą stronę - Mruży oczy. Skąd wie gdzie mieszkam? Ale ma rację. Ten sam kierunek.
Dziewczyny ani na chwile nie dają spokoju bratu. Buzie im się nie zamykają.
- Chodź, chodź – Eve ciągnie mnie za rękę. Obie siostry siedzą z tyłu, a ja obok Matthew. W samochodzie pachnie świeżością i drogimi perfumami mężczyzny.
Mam wrażenie, że moje nieostrożne oddychanie może coś tu zniszczyć.
- Skąd znasz Rose? – Pyta ciekawa Caroline.
Poprawia się na siedzeniu i układa dłonie na ramionach brata. Siedzi akurat za nim, więc nie ma z tym problemu. Matthew zerka na nią w lusterku, a potem zmienia bieg.
- Miałem przyjemność się z nią spotkać.
- Kiedy?- tym razem Eveline.
- Kilka dni temu. Rosemary była w sprawie swojej przyjaciółki.
- Byłeś miły?
- Unosi brew, patrząc na nią, gdy stoimy na światłach.
- Wątpisz?
Dziewczyny patrzą po sobie i mówią równocześnie.
- Tak.
- Było bardzo miło - odzywam się czując się głupio.
Nie słyszę odpowiedzi od samego bruneta. Powtórnie układa dłonie na kierownicy i rusza. Jest bardzo opanowany, spokojny. Widać, że jazda autem to technika, którą umie bez zarzutu.
Płynnie parkuje przed moim domem. Biorę torbę spod nóg i kładę na kolanach.
- Dziękuje.
- Nie ma za co panno Travolt. - Wysiada z samochodu.
- Zawsze jest uprzejmy – szepcze Caroline, gdy niebieskooki mężczyzna otwiera drzwi z mojej strony. Podaje mi dłoń, pomagając wysiąść. Skupiam się na nogach by ich nie poplątać. Dziwnie miękną mi kolana. Cholera. Z jakiego powodu? Przełykam ślinę i przez ułamek minuty przymykam oczy.
- Wszystko dobrze, Rosemary? – znów zachrypnięty głos rozlega się przy moim uchu.
To cichy pomruk. Przez moje ciało przechodzą dreszcze, a ja nie jestem w stanie odpowiedzieć. Silne dłonie powstrzymują moje ramiona. Czuję, że nogi się uginają, a ja upadam. Gdy otwieram oczy jestem w ramionach Matthew.
- ..aszam.- przez suchość w gardle źle mi się mówi.
Robie się czerwona, co spowodowane jest moim aktualnym położeniem.
Moje barki tam wcześniej
Dość Nie komfortowo jest mdleć przed miliarderem oraz szefem mojej przyjaciółki. Mężczyzna trzyma mnie, a Caroline otwiera drzwi znalezionymi u mnie kluczami.
Zostaje wniesiona do środka. Ostrożnie sadza mnie na kanapie i upewnia się, że trzymam pion.
- Już dobrze? Już nie będziesz mdleć? - jego ton jest bardzo łagodny
- Tak mi głupio..
Kuca przy moich kolanach. W jego oczach widzę...troskę?
- Caroline, przynieś wody - nakazuje nie odrywając ode mnie wzroku.
Czuje w całej sobie jego obecność tak blisko mnie. Jak magnes, jak jakiś urok. To dziwne. Nie jestem przywiązana do niego w żaden sposób. Zupełnie nic nie powinno nas łączyć, a mimo wszystko obecność Matthew w moim mieszkaniu, w moim salonie jest upajająca.
Niepewnie odbieram szklankę od brunetki i przykładam do ust.
- Jeszcze takiej reakcji na mojego brata nie widziałam - słyszę gwizd Eveline.
- Nie.. to nie tak.. po pros...ale nie.- tłumacze się.
Dziewczyna śmieje się i kręci głową. 1-0 dla niej.
- Idźcie do auta. Za chwilę przyjdę - Matt odwraca głowę do drugiej strony tym samym przestając darzyć mnie ciepłym spojrzeniem.
Obie po chwili znikają za drzwiami.
- Na prawdę przepraszam.
- Tyle, że nie masz za co - odpowiada zabierając z mojej dłoni szklankę.
Stawia ją na drewniany, stary stolik obok kanapy. Również starej.
            - Nie powiem. Zaskoczyłaś mnie opadając w moje ramiona przy wysiadaniu z samochodu, ale jesteś nietypowa Rosemary. Z pewnością. Skoro wszystko dobrze, to nie będę ci przeszkadzał - podnosi się i prostuje, poprawiając marynarkę.
            - Dziękuję za...za pomoc.
            - Nie ma za co. Dobranoc panno Travolt.
            - Dobranoc. – odprowadzam go wzrokiem.

            Wychodzi z mieszkania cicho zamykając za sobą drzwi. O cholera.. Co ja narobiłam. Musze się ogarnąć. Co on sobie pomyślał... To była bardzo duża wpadka. Wielka. Chowam twarz w dłonie i biorę głęboki oddech. Robi na mnie zdecydowanie zbyt ogromne wrażenie.


~*~~~~~
Zostawiamy dużo komentarzy, bo jest to lepsza motywacja :* Kocham was aniołki i zapraszam na Scolded 

sobota, 9 sierpnia 2014

Rozdział 2



Przecieram ręcznikiem czoło i piję wodę. Zdecydowanie dzisiaj trener dał nam do wiwatu. Przeważnie jest wymagający, ale teraz było naprawdę trudno. Duża rozgrzewka, a dopiero później gra. Siatkówka to jedyny sport jaki uprawiam. Może czasem basen, ale rzadko. Mimo iż Anglia nie specjalizuje się w tej dziedzinie sportu, lubię ją trenować. Kiedy skończyłam piętnaście lat rozpoczęłam treningi, które trwają do dziś. Raz w tygodniu – dokładnie czwartek o siedemnastej – mam tylko dla siebie te dwie godziny, kiedy mam dać z siebie wszystko. I bardzo to lubię. Trzeba dbać o formę.
Siadam na ławce pochylając się, aby rozwiązać sznurówki białych addidasów. Zsuwam je z nóg i zmieniam skarpetki. Dziewczyny z drużyny również się przebierają. Nie mamy z nimi bliższego kontaktu. To znaczy nie przyjaźnimy się, ani nawet nie kolegujemy. Po prostu dogadujemy, bo to jest ważne w grupie. Oprócz mnie na treningi chodzi Caroline, jej siostra Eveline, Marica, Daisy, Maybelly i jeszcze siedem dziewczyn, których imion niestety nie pamiętam. Dwie pierwsze są chyba bogate. Zazwyczaj przyjeżdżają pod halę luksusowymi autami lub też ktoś ich odwozi równie drogim samochodem. Zawsze na koniec gry podajemy sobie dłonie pod siatką. Zauważyłam, że obie mają je bardzo wypielęgnowane. Kosmetyczki, fryzjerki, markowe ubrania. Na to trzeba mieć pieniądze. Wbrew pozorom obie są bardzo miłe.  A i oczywiście wesołe!
- To do zobaczenia za tydzień – mówi wysoka brunetka – Eveline. Jej siostra jest identyczna, chociaż nie są bliźniaczkami. Ubierają się i czeszą podobnie. Można tak pomyśleć.
- Do zobaczenia – odpowiadam i macham dziewczynom.
Do końca się przebieram i przerzucając sportową torbę przez ramie, opuszczam salę. Hala nie jest duża. Ćwiczy tutaj też drużyna piłkarska i koszykarska. Wychodzę na świeże powietrze. Widzę jak Eveline i Caroline wsiadają do nowego mercedesa, pewnie klasy S. Wzdycham i kręcę głową. Chyba zazdroszczę.
~*~
- Mogę wziąć tę sukienkę?! – Alice piszczy wyjmując z mojej szafy limonkowy materiał. Sukienka jest ma prosty krój i jest skromna,  ale obie ją lubimy. – Proszę, ty i tak chodzisz tylko w spodniach.
- Bo są wygodne – wzruszam ramionami opadając na nie pościelone łóżko. – Bierz.
- Dziękuję – uśmiecha się i wrzuca ubranie do swojej sporej walizki. A podobno jedzie tylko na tydzień…
Patrzę jak kręci się z pokoju do pokoju co chwila przynosząc następne rzeczy. Przymrużam oczy zastanawiając się czemu pakuje się akurat w moim pokoju, ale to pytanie retoryczne i wątpię abym dostała na nie odpowiedź.
- Chyba już – mówi brunetka dokładając kosmetyczkę. Zamyka powłokę walizki i zasuwa zamek.
- Nareszcie. Myślałam, że do jutra nie skończysz. Za ile masz wylot? – pytam zerkając na zegarek stojący na etażerce przy łóżku.
- 2 godziny.
- To dobrze. Masz jeszcze trochę czasu dla mnie - przekręcam się na brzuch i wtulam w poduszkę.
- Jakieś 30 minut.
- Masz się tam pilnować. Nie poznawaj żadnych lowelasów i nie przyjedź w ciąży. Dobra to tylko tydzień, ale dużo może się zdarzyć – ostrzegam ją.
- Cicho mi tam.
- A ja spotkam się z tym twoim szefem. Widziałaś go tak w ogóle? - pytam siadając.
- Nie, a co ?
- Denerwuję się. Nie wiem jaki jest. A dobrze wiesz, że moje rozmowy z płcią przeciwną to…porażka.
- To rozmowa służbowa.
- Tak, mam mu dawać twoje projekty o których nie mam zielonego pojęcia.
- Dasz sobie radę.
Uśmiecham się do brunetki ubranej w czarną koszulę w kratę, białe rurki i wysokie buty na obcasach z zapięciem na kostkach. Bardzo ładnie wygląda. Jak zawsze.
Wyciągam do niej ręce, aby się przytulić. Będzie mi jej brakować przez te siedem dni. Przytula mnie, a po chwili już jej nie ma. I zostaję sama.
~*~
Sprawdzam w internecie jeszcze raz jak mam dojechać do biurowca World White. Zapisuję dane na kartce, jednocześnie ubierając kurtkę przeciwdeszczową. Mam na sobie czarną sukienkę w białe groszki do kolan i trampki. Pod szyją widnieje jasny kołnierzyk sukienki. Moim zdaniem prezentuję się nie najgorzej. Niesforne blond włosy splotłam w warkocza.
- Jestem gotowa – mówię do lustra i zabieram torebkę, gdzie jest teczka z projektem Alice. Opuszczam mieszkanie od razu udając się na przystanek autobusowy. Staję pod wiatą pocierają ramiona. Jest chłodno, a do tego zaczyna padać. Cudownie. Nie lubię takiej pogody.
Autobus zatrzymuje się punktualnie z rozkładem jazdy. To dobrze, naprawdę nie chcę się spóźnić. Ten mężczyzna na pewno nie ma czasu na opóźnienia. Poza tym w jakim świetle by mnie to postawiło. Reprezentuję Alice i nie mogę zaliczyć wpadki.
Przytrzymuję się metalowego drążka stojąc między tłumem ludzi. Wolę spacerem dojść do pracy. Wtedy nie trzeba dusić się w komunikacji miejskiej. Jednak czasem jest przydatna.
Wysiadam z pojazdu na odpowiedniej stacji. Deszcze mnie nie szczędzi. Czuję, że jestem mokra do suchej nitki. Przebiegam przez ulicę widząc wielki, a raczej ogromny biurowiec World White Corporatioc. Cały budynek jest szklany, łącznie z drzwiami.
Stukając zębami idę do wejścia. Wyśmieją mnie, a potem wyrzucą za taki wygląd…
Odgarniam mokre włosy z policzków i popycham drzwi. Wchodzę do środka. Podłoga jest biała z jakiegoś kamienia, ale ja tego nie rozróżniam. Naprzeciwko mnie znajduje się ściana z nazwą firmy. Litery są duże i czarne, a pod nimi recepcja za którą stoi młoda blondynka. Idę zerkając w prawą stronę. Tam stoją kanapy i stoliki, gdzie kontrahenci prowadzą luźne rozmowy. Za to po lewej są dwie windy i schody. Naprawdę dobry architekt musiał projektować mu tą firmę. Myślę, że ja bym dała tutaj coś kolorowego. Jest ozięble i pusto. Ale to tylko mój gust.
Podchodzę do recepcji uśmiechając się krzywo. Zapewne mój wygląd nie jest przekonywujący.
- Dzień dobry – mówię przeczesując palcami włosy. – Jestem Rosemary Travolt. Miałam spotkać się z panem White’em. 
Blondynka ubrana w elegancką biała koszulę i ciemne spodnie podnosi na mnie wzrok i posyła uśmiech. Uff, nie jest najgorzej.
- Dzień dobry. Pan White czeka. Proszę sekundę poczekać – przekrzywia głowę i znów się uśmiecha. Myślę, że już ma wprawę.
Kiwam głową i stukam palcami o szklany kontuar, gdy ona sprawdza coś w komputerze. Po chwili obchodzi okrąg i wskazuje ręką na windy.
- Na drugim piętrze będzie czekać osobista sekretarka pana White’a. Zaprowadzi panią do gabinetu. Życzę miłego spotkania – odzywa się przyjaznym tonem i czeka, aż drzwi windy zamkną się za mną.
- Dziękuję – udaję mi się jeszcze powiedzieć, zanim znika z pola widzenia.
Wybieram przycisk „2” i wpatruję się w sufit, czekając. Z głośnika ukrytego w ścianie maszyny, wydobywają się słowa  „Run” Leony Lewis. Dziwne upodobania do muzyki. Taka melodia pasuje na romantyczną randkę, a nie podróż windą w wielkiej firmie.
Drzwi otwierają się i wysiadam. Tutaj wygląd jest podobny jak na dole. Również na ścianie jest ten duży napis, tyle że nie ma recepcji a biurko czarnowłosej sekretarki. Wstaje zza biurka i uśmiecha się do mnie.
- Dzień dobry. Pan White czeka – mówi to samo co jej koleżanka.
- Dzień dobry – odpowiadam i idę za nią do drzwi gabinetu.
Do środka wchodzę sama. Poprawiam nerwowo torebkę rozglądając się. Najpierw dostrzegam wygląd przestronnego pomieszczenia, a potem mężczyznę siedzącego za sporym drewnianym biurkiem. Właśnie odkłada telefon i podnosi się. Robię niepewny krok w przód.
- Panie White – mówię, po skinięciu głową. – Jestem Rosemary Travolt – wyciągam w stronę bruneta dłoń. Jest wysoki i dość przystojny. Wróć. Powala urodą. Ma w sobie powagę i stanowczość, chociaż jeszcze się nie odezwał. Linię szczęki ma zaciśniętą, jakby był zły. Uhm…Mam nadzieję, że tylko mi się wydaję. Patrzy na mnie błękitnymi oczami. Zasycha mi w gardle. Kontakt z mężczyzną. To będzie trudne spotkanie. 
- Dostałem wiadomość od panny Tomlinson. Myślę, że byłoby łatwiej gdyby to ona tu była, ale rozumiem – puszcza moją rękę i wskazuje na krzesło przy biurku. – Proszę usiąść – mówi i sam zajmuje miejsce na swoim fotelu.
Przez chwilę patrzę na niego z rozwartymi wargami, bo zrobił na mnie duże wrażenie. Kręcę głową, szybko siadając. Rosemary zachowuj się jak człowiek.
- Mam…mam projekty – jąkam się wyciągając czarną teczkę, która wypada mi z rąk.
Pochylam się zbierając wszystko z podłogi. No niezły początek…Przejeżdżam językiem po dolnej wardze i wracam na miejsce.
Mężczyzna przygląda mi się z poważną miną. Nie widać na nich żadnych emocji, lecz w oczach kryje się rozbawienie. Och, bawię go.
- Mogę? – przerywa ciszę wyciągając rękę w moją stronę.
- Tak, tak. Już. Proszę – podaję mu niezgrabnie kartki i poprawiam się na krześle, ciągle go obserwując. Jestem ciekawa czy będzie zadowolony z prac Alice. Musi być.
- Napije się pani czegoś panno Travolt? – pyta spokojnym tonem, przyglądając się projektom.
- Tak, wody – odpowiadam zduszonym głosem. Myślałam, że będę piszczeć. A to niespodzianka.
Poprawia mankiet ciemnego garnitury i naciska klawisz telefonu. Chwilę później odzywa się damski głos.
- Tak, panie White?
- Victoria, przynieś dwie szklanki wody…- nie kończy patrząc na mnie nie pytająco.
- Niegazowanej – mówię za siebie.
- Niegazowanej – powtarza i zabiera rękę, wracając do przeglądania kartek.
Z pod marynarki wystaje biały kołnierzyk wyprasowanej koszuli. Wygląda jakby zszedł z wybiegu. Prezentuje się idealnie jako prezes tak dużej firmy. Hm…Muszę przyznać, że się myliłam. Myślałam, że Matthew White jest nieco starszy. On wygląda na góra trzydzieści. Ale mogę błędnie oceniać. Na pewno go o to nie zapytam. Nie przyszłam przeprowadzać z nim wywiadu. Wtedy już w ogóle nie wiedziałabym co powiedzieć. Zacięłabym się przy pierwszym pytaniu, bo siedząc tu mam mętlik w głowie. Nic takiego nie powiedział, a wywarł ogromne wrażenie i nie wiem dlaczego. To cholernie frustrujące.
- Są interesujące – przerywa moją wojnę myśli, swoim ochrypniętym głosem.
- Mi się podobają, bardzo.
- Tak, ale wydaję mi się że to moja opinia jest najważniejsza, prawda? – unosi brew patrząc na mnie. Oblewam się rumieńcem i spuszczam wzrok. Lepiej nie będę się odzywać. – Panna Tomlinson wykonała dobrą robotę, a tylko taką cenię. Myślę, że podejmę współpracę. Chociaż – przerywa na moment, bo do gabinetu wchodzi sekretarka. Czarnowłosa podchodzi do biurka i stawia na blacie dwie szklanki z wodą.
- Dziękuję Victiorio – zwraca się do dziewczyny, a ta posyła mu uśmiech i opuszcza pomieszczenie. Odprowadzam ją wzrokiem, aż słyszę trzask drzwi. Powracam do wpatrywania się w podłogę.
Słyszę odkaszlnięcie i mężczyzna kontynuuje swoją wypowiedź.
- Chociaż wolałbym wiedzieć coś na temat dlaczego zdecydowała się na taki wygląd a nie inny. Sądzę, że pani panno Travolt nie jest w stanie mi na to pytanie odpowiedzieć – sugeruje. Ma rację. Nie jestem w stanie.
Kręcę głową i wypijam łyk wody. O tak, lepiej. Dziwnie się czuję, gdy przenika mnie swoim chłodnym spojrzeniem. Jakbym była pod ostrzałem. A może on chce, abym się tak czuła?
- Alice bardzo zależało na tym, aby był pan zadowolony panie White. Przez ostatnie tygodnie skupiała się tylko na tym projekcie – podejmuję temat cicho. Nie mogę siedzieć tak bezczynnie. Uzna mnie za niedorozwiniętą. – Gdy przekażę jej tą wiadomość na pewno się ucieszy. Za nią dziękuję za szansę.
- No tak. Studiuje z nią pani jeżeli się nie mylę – jego wargi zanurzają się w wodzie. To takie…Pociągające?
Mrugam oczami i cicho dukam.
- Tak.
 - Czyli pani tez projektuje panno Travolt. Zechce mi pani pokazać swoje prace? - pyta. Jest uprzejmy. Jednak podchodzi do mnie z bardzo dużym dystansem.
- Prace…- wyjmuję z torebki teczkę. Obracam ją w dłoniach i podaję mężczyźnie.
- Zawsze pani nosi je przy sobie? Byłem skłonny umówić się na kolejne spotkanie - mówi i otwiera ją wyciągając moje projekty.
- Ludzi na takim etapie, chcący się pokazać, zawsze powinni być gotowi - odpowiadam nieśmiało. 
Podnosi na mnie zaciekawiony wzrok. Kącik jego ust unosi się i na idealnej twarzy pojawia się uśmiech. Mały, ale jednak.
- To cenię. Jeśli chce się coś osiągnąć, trzeba próbować wszystkiego.
- Nie wiem czy wszystkiego panie White, ale na pewno nie warto odpuszczać - przenoszę wzrok na swoje dłonie. Poprawiam się na krześle po raz kolejny. Chyba już nieco wyschłam.
- Ładne – słyszę – Dużo kolorów. Nie moje klimaty. Wolę minimalizm.
- Och… - kiwam głową - To jak najbardziej zrozumiałe. Gusta to temat bardzo...obszerny.
- Zdecydowanie – ucina rozmowę. Zamyka teczkę i podsuwa mi ją. – Proszę przekazać pannie Tomlinson, że moja ekipa zacznie realizować jej projekt.
Uśmiecham się automatycznie słysząc to. Alice jak najbardziej na to zasługuje. Biorę swoje prace i przyciskam do klatki piersiowej. Zdenerwowanie już odpływa. Rozmowa dobiegła końca, a ja nie popełniłam już żadnego błędu.
Podnoszę sie i zakładam na ramię torbę.
- Bardzo dziękuje.
On również się podnosi. Okrążą biurko i odprowadza mnie do samych drzwi.
- Ja również dziękuję.
- Do widzenia panie White.
- Do widzenia panno Travolt.
Naciskam klamkę i otwieram drzwi. Wychodzę na korytarz, zmierzając nim do windy.
- Życzę miłego dnia – mówi formalnym głosem sekretarka.
- Do widzenia – ostatni raz odwracam głowę i metalowe drzwi zasuwają się za mną.

~~~~~~~~~~~*~~~~~~~~~~~~
Wiecie, że bardzo Was kochamy? Najbardziej. Dzięki waszemu wsparciu chcemy pisać i starać się wymyślać ciekawe fabuły. Dziękujemy, że jesteście. Nie wszyscy wiecie, ale autorką opowiadań (prawie wszystkich jakie piszę) jest też Karolina. Dowiedziałam się dziś przykrej rzeczy i wybaczycie, ale nie będę o tym pisać. Chcę tylko powiedzieć, że zawsze będę jej wsparciem :) Mam nadzieję, że wy też.