środa, 19 listopada 2014

Rozdział 15

            Naciska mi na pęcherz, dlatego się budzę. Szybko wstaję.
            Załatwiam potrzebę i jak najszybciej chcę wrócić do Matthew, ale gdy wychodzę z łazienki nie ma go w łóżku.
            Wzdycham zrezygnowana. Zaczynam się ubierać.
            Po delikatnie mówiąc ogarnięciu się do stanu pokazania światu schodzę do kuchni gubiąc się po drodze. Gdy w końcu znajduję się w upragnionym pomieszczeniu, widzę Matthew, który szykuje śniadanie.
            - Cześć - mówię cicho i spokojnie do niego podchodzę.
            - O, już wstałaś - odwraca się z uśmiechem na ustach i mnie przytula.
            Podnoszę głowę a potem od razu go całuje. Najsłodszy jest z rana. Oddaje pocałunek i mnie puszcza. Zalewa herbatę i podaje mi ją na stół.
            - Matt! Muszę do pracy.
            - Nie pójdziesz... Ustaliłem już to z Harrym - mówi spokojnie. - Zresztą dzisiaj i tak jest sobota.
            - W soboty czasem pracuję. No dobrze. Fajnie.
            - Gniewasz się - Oznajmia.
            - Nie. Już nie.
            Nic nie mówi tylko unosi zdziwiony brwi. Po krótkim czasie kładzie przede mną stos kanapek i siada obok.
            - Smacznego.
            - Nie zjem tyle - mówię.
            - Ale to jest dla nas... Pobrudziłem przy tym tyle talerzy, że już mi czystych nie zostało - Próbuje się uratować, ale coś kiepsko mu idzie.
            - A tak naprawdę? - spoglądam na niego.
            - Jestem taki głodny, że już nie mogłem wytrzymać przekładanie ich na dwa talerze - mówi i bierze pierwszą lepsza kanapkę.
            Zaczynam się śmiać. Dobrze, że dobry humor mu dopisuje. Dla mnie lepiej. Widok jedzącego Matthew z takim zapałem jest cudowny.
            Również biorę jedną kanapkę i zaczynam jeść. Telefon w kieszeni spodni wibruje. Wyciągam go i widzę, że dzwoni Alice
            Przepraszam go i odbieram.
            - Gdzie jesteś? - pyta. - Mogłaś zadzwonić, że nie wracasz.
            - Przepraszam, Alice ale Matthew...
            - Zwariowałaś! Martwiłam się. Poza tym dzisiaj wyjeżdżam na dwa dni z Niallem.
            - No to wspaniale... - na mojej twarzy pojawia się uśmiech.
            - Tak, wiem. Mój White jest cudowny.
            - No chyba sobie na za dużo pozwalasz...
            - No chyba nie. Jego brat jest o wiele lepszy.
            - Jasne, jasne... i dzwonisz po to by mi to powiedzieć?
            - Nie! Mówię ci, że cię w domu nie ma.
            - Dziękuje za informację - mówię spokojnie po czym wybucham śmiechem.
            - Oj dobra...- żegna się i rozłącza.
            - Wszystko w porządku? - pyta Matt z pełna buzią, na co śmieję się jeszcze bardziej.
            - Podobno nie ma mnie w domu - uśmiecham się.
            On też wybucha śmiechem.
            - Słodki jesteś.
            - Nieskromnie mówiąc.... Wiem. - uśmiecha się pokazując szereg białych zębów..
            - Och no...- wywracam oczami.
            - Chyba, och tak... - próbuje naśladować mój głos
            Podnoszę rękę i uciszam go. Wstaję z krzesła, aby po sobie posprzątać. Wkładam talerz do zlewu i odkręcam kran. Myję naczynie, a później odkładam na suszarkę. Nie chciałam korzystać ze zmywarki. Sama nie wiem czemu. Pewnie kaprys. Cały czas czuję wzrok Matta na sobie.
            Odwracam się, po czym opieram o szafkę uśmiechając się.
            - To...Mogę wrócić do domu? - pytam.
            - Nie, Rosemary - mówi i przeszywa mnie wzrokiem.
            - Dlaczego? - odzywam się ponownie. Nie rozumiem.
            - Chcę abyś została ze mną - patrzy mi prosto w oczy.
            Nie umiem odwrócić głowy. Dlaczego działa jak magnes? Może ma rację. Powinnam zostać. Patrzę na swoje buty, a potem powoli do niego podchodzę.
            - Nie chcę tu być. Zabierz mnie do swojego domu. Do pokoju - sama nie wierzę w to co mówię.
            - To jest mój prawdziwy dom, Rosemary - wstaje i opiera się o wyspę nie spuszczając ze mnie wzroku.
            - Nie podoba mi się - mówię rysując palcami po blacie.
            - Jeszcze nie widziałaś wszystkiego - przechyla głowę dotykając mojej dłoni.
            - Rozglądałam się - przyznaję.
            - Doprawdy? - podnosi brew do góry. Robi małą pauzę i nachyla się nad moim uchem.          - Mogę pokazać Ci więcej. - Szepcze i znów siada na krześle.
            Odwracam się do niego tyłem. Co tu się jeszcze może kryć? Jakie tajemnice skrywa ten dom? Czy są połączone z życiem Matthew? Czuję dotyk na biodrach i pocałunek na szyi. Chcę się odwrócić, ale mi nie pozwala.
            Patrzę przed siebie, zagryzając wargę. W co ja się wpakowałam? Dalej nie znam odpowiedzi.
            Wciągam powietrze gdy mężczyzna przyciąga mnie do swojego torsu i znajduje lepszy dostęp do mojej skóry.
            - Chodź, pokażę ci pokój, w którym nie była jeszcze żadna kobieta a bardzo przyjemnie byłoby go wykorzystać - szepcze do mojego ucha i bierze mnie za rękę.
            Moje oczy rozszerzają się, a serce staje na ułamek sekundy. Patrzę na nasze złączone dłonie i nie mogę wziąć oddechu.
            - Rose - bierze moją twarz w dłonie i pochyla się, aby nasze usta połączyły się w długim pocałunku, który sprawia że mój umysł szaleje.
            Delikatność, namiętność, słodycz, władza, brutalność to wszystko w jednym pocałunku. Moje ręce wplątują się w jego miękkie włosy i przyciągają bliżej siebie. Nasze ciała stykają się ze sobą. Jest cudowny.
            Delikatnie pcha mnie do tyłu jednocześnie się zbliżając aż moje plecy nie dotkną ściany. Przygważdża mnie między płaską powierzchnią a swoim torsem i cały czas namiętnie całuje. Ale jestem zaskoczona, gdy tak szybko się odsuwa.
            - Panno Travolt - mruczy i przejeżdża palcem po mojej dolnej wardze. - Pragnę pani tak samo jak pani mnie, ale teraz idziemy.
            - Dokąd? - pytam próbując złapać oddech i opanować emocje.
            - Do pokoju - rzuca.
            W tym momencie wszystko we mnie się skręca ze szczęścia, ale również z obawy. Podaje mi rękę, a ja bez wahania odwzajemniam gest. Idziemy korytarzem.
            Na początku tym samym co zwiedzałam wcześniej, ale po pominięciu zamkniętych drzwi prowadzi mnie dalej. Podłoga jest podłogą, a nie szybą i ściany również zajmują swoje miejsca. W rogu między nimi co chwila umieszczone są diody, które podświetlają całą drogę. na ścianach pomalowanych na ciemny brąz umieszczone są kinkiety w kształcie delikatni rozwartych kwiatów. Po parunastu metrach korytarz nagle skręca w prawo i prowadzi po schodach na górę. Tam znajduje się para brązowych mahoniowych drzwi. Matthew zatrzymuje się przed jednymi i odwraca się przodem do mnie.
            - Wejdziemy tam, a wtedy zdecydujesz czy chcesz znów ulec mi i oddać. To nie będzie wanilia - wyjaśnia. - Ból może być przyjemnością
            Nie jestem w stanie nic powiedzieć więc delikatnie kiwam głową. Patrzę na palce u stóp i czekam co się wydarzy. Boję się poruszyć. Przed oczami widzę dłoń Matthew, która podnosi moją głowę.
            - Nie zmuszę cię kochanie - mówi poważnie. - I nie skrzywdzę.
            - Wiem... - to jedyne co jestem w stanie powiedzieć. - Chce to zrobić.
            - Poczekaj. Zobacz co będzie tam - odwraca się i wsuwa klucz do drzwi.
            Wstrzymuję oddech. Obserwuję jak zza połyskującej w delikatnym półmroku powierzchni ukazuje się głęboka czerń. Kątem oka zauważam, ze mężczyzna cały czas mnie obserwuje. Nie zwracam na to teraz uwagi. Koncentruję ją na pokoju, w którym Matt zapala światło. Ściany są ciemno bordowe, a podłoga jest wyłożona również ciemno brązowymi panelami. Na wprost nas stoi czarne łóżko z czterema kolumnami. Obite jest w czerwoną skórę. W rogu po prawej znajduje się drewniana czarna komoda. Dodatkowo pod ścianami mogę zauważyć przeróżne artykuły doskonale komponujące się z tym pomieszczeniem. Serce bije mi coraz szybciej i właśnie osiągnęło tępo maksimum. Moje oczy wyglądają jak spodki od filiżanek. Głośno przełykam ślinę. Może to jednak nie jest dobre rozwiązanie. Patrzę na mężczyznę.

czwartek, 13 listopada 2014

Rozdział 14

            - Świetnie...- ocieram łzy.
            Po chwili sam wsiada i przejeżdża przed bramę. Zamyka ją i ruszamy dalej w podróż. Nie jedziemy długo, a pośród drzew dostrzegam ogromny dom.
            Ciekawe co tu będziemy robić. Pewnie ...seks.
Zatrzymuje samochód pod wielkimi mahoniowymi drzwiami i wysiada. Pojawia się z drugiej strony i odpina mój pas.
            - Poradzę sobie - odpycham jego ręce i wysiadam.
            - Wiem, ale mam zły humor.
            - Uwierz mi. Ja mam gorsze. Mam ochotę w tej chwili cię zabić.
            - Nie zrobisz tego, panno Travolt - Uśmiecha się kpiąco i zamyka auto. Stoję z założonymi rękami, a mężczyzna jak widzę świetnie się bawi.
            - Pewny jesteś White? - rzucam przez zęby.
            - Grzeczniej! - Syczy i otwiera drzwi. Przepuszcza mnie po czym sam wchodzi i wstukuje kod zamykając drzwi.
            - Ładny dom. Bardzo ładny.
            Cały korytarz oświetlają małe diody porozrzucane po całym sklepieniu wielkiego domu. Na górę prowadzę również drewniane schody, zakończone półokrągłym łukiem.    Wygrawerowane są na nich piękne leśne zwierzątka. Potężny jeleń z sarną stykają się głowami a wokół nich bawi się gromadka koźlątek. Co za ironia. Nawet ładnie to wygląda, nie licząc okoliczności.
            Matthew prowadzi mnie na górę. W salonie stoi czerwona sofa i dwa fotele po dwóch jej stronach. Przed kanapą stoi niewielkich rozmiarów stolik wykonany z jasnego drewna, a za nim jest kominek. Ogromny telewizor usytuowany jest na przeciwległej ścianie.
            Całe pomieszczenie posiada jeszcze dwie komody i półkę z masą książek. Poukładane są... nie są poukładane, ale to daje właśnie wrażenia jeszcze bardziej przytulnego domku. Podoba mi się tutaj. Taki artystyczny nieład.
            Ściany mają kolor ciepłego jasnego brązu zmieszanego z naprawdę również ciepłym i trochę jaśniejszym żółtym. Gdzieniegdzie zamiast farby ścianę wyłożono panelami tego samego koloru.
            - Usiądź, rozgość się zaraz przyjdę... - mówi stanowczo i znika na schodach, których wcześniej nie zauważyłam.
            Ruszam od razu dalej. chcę się rozejrzeć. Ten dom naprawdę jest ładny i pewnie skrywa wiele tajemnic.
            Koło schodów dostrzegam ciemny korytarz. Niepewnie do niego zaglądam. Po drugiej stronie dostrzegam delikatne światło. Wchodzę głębiej i otacza mnie niepokój. Dosłownie... Wszędzie jest czarno bo ciemno tutaj nie pasuje. Obracam się ale nadal widzę salon więc to nie jest coś na przykładzie szafy z Narnii. Idę dalej. Podłoga skrzypi delikatnie pod moim ciężarem. Robi się coraz jaśniej i dostrzegam cały biały korytarz. Jest zrobiony ze szkoła. Czuję się jak w bańce mydlanej. Patrzę pod nogi i zamiast wykładziny pod stopami widzę.... właściwie to nic nie widzę. Stoję na szkle. Około... .5 metrów nad ściółką leśną? Z boku tak samo tylko, ze dostrzegam zarys drzew. Jest bardzo ciemno więc nic nie widać.
            Siadam na pupie. Jestem zszokowana. Taki piękny widok. Myślę, że nad ranem zapiera dech w piersiach.
            Po szoku, który przeżyłam idę dalej i napotykam całe mnóstwo drzwi. Otwieram jedne z nich a przynajmniej próbuję otworzyć ale są zamknięte. Nabieram dużo powietrza, opanowując zażenowanie. Cały czas ten dom jest zamknięty i jeszcze poszczególne pomieszczenia zamyka? A po jasną... nie dokończę? Słyszę tupot kroków więc szybko wracam do salonu.
            Zaczynam biec do kanapy. Szybko na niej siadam i zakładam nogę na nogę. Grzeczna jestem.
             - Rosemary? - słyszę ciche pytanie. - Przyniosłem Ci świeże ubranie. Przebierzesz się i zjesz kolację.
            - Dobrze - odpowiadam już spokojniej.
            - Chodź za mną. - podaje mi rękę i prowadzi na górę po tych samych schodach co zszedł
            - Skąd masz damskie ubrania?
            - To ubrania Eveline i Caroline. Kilka zawsze tutaj mają. - Mówi obojętnie. Prowadzi mnie do jeszcze większego korytarza, na którym jest jeszcze więcej drzwi. Przewracam oczami.
            Czuję się jak w zamku. Tutaj można się zgubić.
            Otwiera drzwi i przepuszcza mnie w nich. Moim oczom ukazuje się piękna sypialnia ze szklaną ścianą. Na środku stoi wielkie łóżko idealnie pościelone w niebieskich kolorach. Zbudowane jest z ciemnego drewna tak jak i szafki obok. W pokoju znajdują się drzwi prowadzące do łazienki. Tam też wchodzę.
            Zakluczam drzwi i głęboko oddycham. Chwila spokoju. Podchodzę do lustra. O Boże jak ja wyglądam. Potargana, rozmyta...
            Trzeba przyznać, że z wyjątkiem mnie wszystko tu do siebie pasuje. Co ja w ogóle tutaj robię. Nie powinnam się tu znaleźć... nigdy. W co ja się wplątałam. Rozwiązuje włosy i przeczesuję je palcami. Przebieram się i nieudolnie próbuję zmyć makijaż.
            Nie lubię siebie. Naprawdę nie uważam, że jestem ładna. Zwykła, pospolita blondynka.
            Łazienka w dobrym guście.... Boże, co aj wygaduję? W bardzo dobrym! Stoję w niebieskim pomieszczeniu z czarnymi płytkami. Z wanną i prysznicem... umywalką. Normalna łazienka, ale jednak ma to coś... Nie chcę stąd wychodzić. Czy ja mogę tu zostać? W tej samej chwili słyszę pukanie.
            - Rose? - pytanie Matthew jest odpowiedzią.
            - Idę - mówię i popycham drzwi,
            Staję naprzeciwko mężczyzny i patrzę mu prosto w oczy.
            - Idę, spać. Nie jestem głodna.
            - Musisz jeść - nie czekając na moją odpowiedz prowadzi znów do salonu i przechodzi przez kolejne drzwi. Znajduję się w kuchni, gdzie czeka podana kolacja.
            Nie chcę jeść. Naprawdę robię to na silę.
Matthew patrzy na mnie jak niechętnie jem i jego mina staje się coraz bardziej sroga.
            - To ja jem, nie ty - mówię.
            - Ja już zjadłem.
            - I na zdrowie. - burczę znów zła.
            Wstaje gwałtownie i przesuwa moje krzesło tak że siedzę na nim ale przede mną jest wściekły mężczyzna.
            - Robię to dla ciebie, panno Travolt! - krzyczy. - Jesteś dla mnie ważna, więc nie zachowuj się tak jakbym ci wielką krzywdę robił!
            - Nie jestem -odpowiadam drżącym głosem. - Bawisz się mną.
            - Nie! - Wrzeszczy i staje do mnie tyłem łapiąc się za głowę. - Nie mów tak. Wcale tak nie robię.
            Nie odpowiadam. Milczę patrząc w podłogę. Odwraca się i kuca przy moich kolanach. Patrzę na mężczyznę. To taki przygnębiający obraz. Ma zaciśnięte usta w wąską linię i skupiony wzrok.
            - Naprawdę tak to odczuwasz? - pyta cicho.
            - Sam mówiłeś o uległych...
            - Ale nią nie będziesz... - Szepcze i delikatnie bierze moją rękę.
            - Na pewno?
            - Tak... - Całuje moją rękę i odkłada na poprzednie miejsce. Wstaje i wychodzi z pomieszczenia, a ja zostaję na krześle bojąc się poruszyć.
            Patrzę na swoje paznokcie. Jest taki...Najpierw mi groził. Teraz jest kochany. Idę za nim, ale jak ja go znajdę to nie wiem.
            - Matt!
            Oprócz echa nic nie słyszę. Biegnę po schodach do tej samej sypialni co byłam wcześniej. Słyszę cichy szum wody w łazience.
            Siadam na łóżku. Poczekam na niego.
Ściany w tym pomieszczeniu są tego samego kolory co pościel czyli ciemnoniebieskie wręcz granatowe. Światło daję tylko przyciemniane kinkiety wiszące po dwa na każdej ścianie. Nie ma żyrandola, co mnie bardzo dziwi, ale z drugiej strony cieszy. Zawsze bałam się Jego cienia w nocy. Chyba nie mogę się zapędzać jeszcze nie wiem gdzie będę spać.
            Mam nadzieję, że nie będzie się gniewać.
            W pokoju oprócz wody słyszę też tykanie zegara... Widzę jak drzwi się otwierają. Wstaję z łóżka i podchodzę do bruneta. Obejmuje jego kark.
            Z włosów kapie mu woda, ale to mi najmniej teraz przeszkadza. Patrzy na mnie zdziwiony, ale bez większego zastanowienia kładzie ręce na moich biodrach.
            - Nie kłóćmy się Matthew - szepczę tuż przy jego ustach.
            - Nie mam takiego zamiaru - również szepcze i delikatnie łączy nasz wargi.
            Przymykam oczy i powoli oddaję pocałunek. Toczymy walkę. Przyciąga mnie mocniej do siebie i głaszcze policzek.
            Tak dobrze mieć jego prawdziwego. Gdy nie jest między nami źle.
            - Rosemary....
            - Tak? - patrzę w podłogę. Blond włosy opadają na moje policzki.
            - Proszę połóżmy się spać - mówi podnosząc mój podbródek i patrząc mi prosto w oczy.
            - Tak. Chodźmy spać - odpowiadam wpatrzona w jego anielską twarz.
            Zdejmuje moje nadgarstki ze swojego karku i prowadzi do łóżka. Kładziemy się i przykrywa nas kołdrą.
            Ostrożnie przytulam się do jego nagiego torsu. Zamykam oczy.
Słucham bicia jego serca i co chwila obserwuję jak jego klatka równomiernie się unosi i opada. Po krótkim czasie zasypiam.

środa, 5 listopada 2014

Rozdział 13

Wychodzimy z parku. Przed księgarnią stoi czarny samochód, o który opiera się wkurzony Matt.
- O nie… Christian spotkamy się w sobotę. – Mówię szybko i patrzę dyskretnie mężczyznę w ciemnych okularach.
Zauważył nas.
- Zaraz, zaraz maleńka. Zwolnij. Myślałem, że idziesz do domu. – Podnosi jedną brew do góry.
- Chris, proszę…
- No i znowu się spotykamy.- Moje błagania przerywa głęboki bas Withe’a.
Patrzę przerażona na to na Christiana to na Matta.
Matthew mrozi wzrokiem mojego przyjaciela, patrząc lekko z nad okularów. Zaciska pięści i wiem, że jest wkurzony.
            - Kolego, wyluzuj. Tylko rozmawialiśmy... - Chłopak podnosi ręce w geście obronnym, a ja szybko przytakuję głową.
            - Nie jestem twoim kolegą. Zacznijmy od tego - głos mojego chłopaka jest chłodny, a wręcz lodowaty. Łapie moje ramię i przyciąga mnie do siebie.
            Bezwładnie ląduję na klatce wysokiego bruneta. Zerkam dyskretnie na młodszego chłopaka. Patrzy się na mnie niedowierzająco.
            - Matthew, proszę... - Szepczę, ale nie słucha mnie.    
            - Zostaw ją w spokoju Tomlinson - warczy. - A teraz spieprzaj.
            - Nie mów mi co mam robić. Nie jesteś panem całego świata. - Prycha w jego stronę. Nadal stoi naprzeciwko nas.
            - Christian, chociaż ty... - Przerywa mi.
            - A chcesz się przekonać? - Matthew odsuwa mnie za siebie i stawia krok w stronę bruneta. - Możesz stracić wszystko jeśli jeszcze bardziej mnie wkurwisz.
            Nie odzywa się. Zaciska szczękę i pięści. Patrzy na mnie i wtedy mówi.
            - Zabrałeś mi już wszystko. Co chcesz jeszcze?
            - Po prostu odejdź - odpowiada sucho.
            - Nie. - Mówi twardo i podchodzi do mężczyzny.
            Wtedy właśnie dostaje pięścią w szczękę.
            - Tomlinson, ostrzegam - syczy do niego i ciągnie mnie do auta.
            Już po chwili w nim jestem.
            Łzy spływają po mojej twarzy. Patrzę na Christiana. Leży na chodniku. Po chwili Matt zajmuje miejsce obok mnie.
            Widzę też jak mój przyjaciel podnosi się, trzymając za policzek. Musiało zaboleć. Matthew jest wściekły. Nie odzywa się do mnie.
            Gwałtownie rusza i nie stosuje się do żadnych przepisów drogowych. Zaciska palce na kierownicy i przyśpiesza.
            - Dlaczego? - Pytam cicho, oczekując z jego strony uwolnienia emocji.
            - Bo jesteś moja - odpowiada bez tchu i znów zaciska zęby.
            Moim ciałem wstrząsają dreszcze. Nigdy tak do mnie nie mówił. Nie chcę takiego Matthew’a. Takiego wściekłego i bezwzględnego.
            Wyjeżdżamy z Londynu. Nie wiem dokąd. Boję się zapytać. Na horyzoncie jest tylko las. Wjeżdżamy do niego. Samochód szybko pokonuje wąskie leśne dróżki.
Gdy słońce powoli zbliża się ku zachodowi, Matthew zatrzymuje się.
Patrzę na niego pytająco, ale nic nie mówi tylko wysiada z pojazdu. Zatrzaskuje za sobą drzwi.
Podchodzi w jednego z drzew. Ma zaciśnięte pięści i uderza nimi o chropowatą powierzchnię. Zdziera korę. Wyżywa się.
Siedzę prosto na fotelu i boję się poruszyć. Obserwuję mężczyznę w lusterku. Łzy spływają po moich policzkach.
            Boże, w co ja się wpakowałam? Co ja Ci złego zrobiłam? Zakochałam się? To jest złe? Moje rozmyślania przerywa Matt otwierając gwałtownie drzwi od strony pasażera. Bierze mnie za rękę i wyciąga z samochodu. Pcha mnie na niego i dociska swoim ciałem. Łapie moje nadgarstki w przytrzymuje jedną ręką za moimi plecami.
- Czy słowo „moja” jest trudne do zrozumienia? - pyta chłodno. - Nie lubię tego frajera i nie chcę, żeby się obok ciebie kręcił. Zrozumiałaś? Nie ufam mu.
            - To jest mój przyjaciel… - mówię cicho wpatrując się w jego oczy.
Są czarne. Nie ma w nich szarości. Tylko czerń.
- Co mnie to kurwa obchodzi?! Nie wolno Ci się do niego zbliżać! Jasne czy jeszcze raz powtórzyć?! – Pyta ściskając moje nadgarstki. Czuję się osaczona. Jest bardzo blisko. Całą złość przelewa na mnie.
Kiwam ledwo widocznie głową. Niemal od razu czuję jego wargi na moich. Wpija się w nie brutalnie i nie pozwala zaczerpnąć powietrza. Mocniej zaciska palce na nadgarstkach. Boje się. Moje ręce chcą się znaleźć w jego miękkich włosach, ale przy najmniejszym ruchu staje się bardziej brutalny. Nie chcę takiego Matthew.
- Nie wyrywaj się! – syczy i nie zważa na delikatność.
Nieruchomieję. Boję się zrobić najmniejszy ruch. Moje ciało całe drży zdradzając mój strach. Stoję i pozwalam wyżyć na mnie całe złe emocje mężczyzny. Jest taki dopóki nie zaczynam oddawać pocałunków. Wtedy staje się delikatniejszy. Czuły. Puszcza moje skrępowane nadgarstki i przenosi ręce na moją głowę. Odrywa z trudnością wargi od moich i głęboko oddycha. Opiera czoło o moje i patrzy prosto w oczy. Są przysłonięte ciemną powłoką, która powoli jakby chciała a nie mogła, znika.
- Matthew… - szepczę cicho.
- Wsiadaj, jedziemy! – mówi ostro. Odsuwa się i otwiera mi drzwi.
Zaciskam usta w wąska linię i nic już nie mówię. Wsiadam. Od razu odwracam wzrok, a za sobą słyszę mocne trzaśnięcie drzwiami. Parę łez spływa po moim policzku. Szybko pozbywam się ich z twarzy. Wszystko jest nie tak jak miało być. Christian został pobity, Matthew się wściekł, a ja jadę w nieznany mi kierunku tylko, dlatego, że zadłużyłam się w powalająco przystojnym i do tego bogatym facecie.

            - Matthew, przepraszam...- próbuję nawiązać rozmowę. Źle się czuję z tym, że jest na mnie zły.
            - Zamknij się! - krzyczy po czym przyśpiesza. Zaciska palce na kierownicy i wchodzi w ostry zakręt na leśnej drodze.
            Czuję ból w klatce piersiowej. Zamykam mocno oczy i wybucham płaczem.
Matthew jednak nie spuszcza wzroku z drogi. Nie mogę się uspokoić. Wiem że to dziecinne, ale ja się zaczynam go naprawdę bać.
            Jest...inny. Nie taki jak zawsze. Serce mi bije jak oszalałe.
Wyjeżdżamy z lasu i kierujemy się w tą samą stronę co wcześniej.... nie do domu. nie mam odwagi zapytać. Nie chcę.
            - Zatrzymaj się - mój głos drży, gdy ponownie się odzywam. - Zatrzymaj się i mnie zostaw.
            Patrzę na niego, ale on na mnie nie. Nerwowo zaciska usta w wąską linię. Bierze głęboki oddech.
            - Nie.... - szepcze już naprawdę spokojny
            - Tak. Chcę wrócić do domu, rozumiesz?! - wykrzykuję.
            - Nie, kurwa! Nie wrócisz tam dopóki ja Ci nie pozwolę! Dotarło! - Znów krzyczy, przez co kulę się na fotelu.
            Wbijam wzrok w szybę. Zaciskam rękę na torebce. Nie mam żadnego wyjścia.
Jedziemy długo, ale nie wiem gdzie. Znów wjeżdżamy do jakiegoś lasu i jedziemy coraz bardziej w głąb. No tak... tutaj mnie zostawi...
            Patrzę na mężczyznę. Kompletnie się boje. To nie on.
Opieram głowę o szybę, ale czuję jak bardzo napięte mam ciało. Nie tak to sobie wyobrażałam. Po jakiejś godzinie widzę ogromną bramę, przez którą przeplata się bluszcz.
            Nie wysiądę. Niech on mnie nawet nie dotyka. Niech się nie zbliża.
Zatrzymuje się przed nią i sam wysiada. Wyciąga mały kluczyk i pośród roślinności znajduje kłódkę. Otwiera ją i zdejmuje łańcuch z bramy.
            Boże. Gdzie my jesteśmy? Naciskam klamkę i wysiadam. Korzystam z okazji. Zaczynam biec przed siebie.
            - Kurwa! - Słyszę jak przeklina pod nosem i szybciej uciekam. Tuż za sobą słyszę jego kroki. Jest szybszy. Łapie mnie, wywracając
            Upadamy na liście. Znów wybucham płaczem i uderzam go po klatce.
Siedzi na mnie i łapie moje nadgarstki. Przenosi ręce nad głowę i przyciska do wilgotnej ziemi. Pochyla się i zbliża twarz do mojej. Słyszę tylko bicie własnego serca, oddech i szum liści...
            Nic więcej. Zamykam oczy. Nie chcę na niego patrzeć. Nie mogę na niego patrzeć.
Łapie mocno mój podbródek i zmusza abym była odwrócona twarzą do niego.
            - Bądź grzeczna, a nie będzie Cię dziś wieczorem bolało... - słyszę szept, który jest tak cichy, że muszę chwilę pomyśleć co powiedział. Gdy to do mnie dociera natychmiast otwieram oczy i napotykam jego tęczówki. Czarne...
            - Zgwałcisz mnie? - szepczę bez tchu.
            - Nie - odpowiada jakbym mu zadała pytanie czy odgrzać obiad. - Jeżeli będziesz słuchać.. - dodaje szeptem i brutalnie wpija się w moje usta
            Nie oddaję pocałunku. Jestem na niego zła. Traktuje mnie jak dziwkę. Gdzie ten nonszalancki mężczyzna?
            Dostaję w policzek, przez co krzyczę z bólu. Znów mnie całuje... nie mam siły się sprzeciwiać. Boję się go i wiem do czego jest zdolny. Z niechęcią i oporem oddaję pocałunek.
Będę posłuszna inaczej mnie skrzywdzi.
            Odsuwa się w jednej chwili i wstaje ciągnąc moje obezwładnione ciało za sobą
            - Dlaczego chcesz mnie skrzywdzić? - pytam szeptem. - Uważasz, że Christian może mnie skrzywdzić, a sam to robisz.
            - Nie chcę Cię skrzywdzić Rosemary - mówi spokojnie. - Chce byś była posłuszna. -Przyciąga mnie do siebie tak, że stykamy się biodrami
            - Kiedy ja nie chcę dzisiaj być z tobą. Chce do domu.- upieram się.
            - No właśnie i tutaj się nie słuchasz - Rzuca i prawie, że wpycha mnie do auta blokując drzwi.